piątek, 25 grudnia 2015

Walk

Pieśniarz Bob Marley miał rzec: "Nie jestem po stronie prawicy, ani po stronie lewicy, idę prosto przed siebie. (...) Pamiętacie, jak ukrzyżowali Chrystusa? Razem z Nim ukrzyżowano kogoś po Jego lewej stronie i kogoś po prawej. Obaj to byli złoczyńcy! To samo dotyczy ideologii(...)”.


Ja Państwu życzę, by Państwo chadzali jak Bob Marley. Niezależnie od tego czy jesteście Państwo przestępcami, policjantami, prokuratorami, obrońcami czy sędziami. To my tworzymy kulturę prawną tej ziemi, wyznaczamy standardy i dajemy przykład ludziom, których Europejski Trybunał Praw Człowieka pozwala nazywać idiotami. Jak Państwo pokażą, że jesteście dobrzy, prawi i kochacie, to oni też zaczną być dobrzy, prawi i będą kochać. Przestaną czynić zło nawet pod osłoną nocy, bo jednak noc powinna być lśniąca. Szkoda zostawiać ją politykom i złodziejom. Proszę nie oszukiwać nawet tylko trochę, bo przez nas ktoś będzie myślał, że w ciemnościach można powoływać i odwoływać sędziów. Niech niebo gwieździste będzie nad Państwem, a prawo stanowione w Państwie. Proszę  iść i nucić:


sobota, 12 grudnia 2015

Poranek [z cyklu "Dzień świętej Łucji"]

O siódmej rano wsiadamy do pomarańczowego fiata 125p. Mama, tata, siostra i ja. Nikt nie pamięta czy był duży mróz.

Po chwili zostajemy z siostrą w przedszkolu, a rodzice ruszają do pracy. Na ulicy Wyspiańskiego zatrzymuje ich milicjant. Mówi, że wprowadzono zakaz używania prywatnych samochodów. Mama tłumaczy, że musi jechać do pracy, do sądu i milicjant nieoczekiwanie pozwala na dalszą podróż. Jest poniedziałek, 14 grudnia 1981. Rzeszów.

W sądzie ponuro. Tuż po rozpoczęciu pracy kuratorzy, a mama właśnie jest kuratorem, są wzywani do wydziału karnego. Tam spore zamieszanie. Jedna z działaczek sądowej Solidarności, sędzia sądu rodzinnego, prosi pracowników, by nie podpisywali oficjlanej deklaracji lojalności wobec władz PRL. Mówi, że negocjują z prezesem zmianę jej treści. Według mamy sędziowie Sądu Rejonowego zostali wezwani na zamek już 13 grudnia, ale odmówili podpisania lojalki i rozmowy trwały całą noc.

Solidarność powstała w rzeszowskim sądzie jesienią 1980 roku. To była spontaniczna decyzja, w proteście przeciwko prezesowi Sądu Wojewódzkiego, który stanowczo wykluczał powstanie tego związku. Podobno organizacja trwała godzinę, a zapisali się się prawie wszyscy. Teraz jej działaczom, w tym młodym sędziom, zależy na ścieżce skrajem nieba, skrajem piekła.


Negocjacje kończą się sukcesem, jednak mama nie pamięta ustalonego tekstu. Protokolantki siadają do maszyn. Niedługo wszyscy podpisują przezroczyste niemal kartki i następuje chwilowe rozluźnienie. Mama wraca co pokoju kuratorów. Przez okno widzi kolumnę transporterów opancerzonych SKOT zmierzających w kierunku fabryki WSK.  


(współpraca Bogumiła Burda. odmowa współpracy: Magdalena Burda i Marian Burda - zasłonili się niepamięcią)

niedziela, 29 listopada 2015

Zajdzie gorące wiosenne słońce

Bardzo martwię się o ministra sprawiedliwości. Dopiero zaczął rządzić, a już planuje, że zostanie prokuratorem generalnym i będzie zmieniał, kontrolował, wyciągał wnioski. Nieładnie skomentował ostatnio decyzję krakowskich prokuratorów, którzy zaniechali sporządzenia zażalenia w sprawie jednego ze znanych reżyserów filmowych. Nie powinien dawać do zrozumienia, że jeśli się pomylili, to będzie z nimi kiepsko. W tym wymiarze sprawiedliwości my się mylimy codziennie - gdyby mnie dobrze skontrolować, to powinienem już marznąć na Syberii. Najgorsza zaś jest nasza arogancja i przekonanie o własnej racji. Minister powinien dawać przykład Pierwszego Pokornego, wszak chce walczyć z przedmiotowym traktowaniem obywateli w sądach, z nierównością wobec prawa. Jeśli decyzja krakowskiej prokuratury mu się nie podobała, to publiczne okazywanie niezadowolenia (połączone z deklarację, że jest szefem in spe) stanowi też przejaw nielojalności wobec własnych podwładnych (in spe).

Obwieściłem ostatnio, że ministra kocham, a przecież  również Państwa powinien porywać jego entuzjazm, zapał, zaangażowanie. Państwo też chcieliby dobrych sądów, skutecznych prokuratorów i uczciwych adwokatów. My jesteśmy ministra sojusznikami, szczerymi druhami. Z troską przypominam zatem fragment dialogu, który przeprowadzono niegdyś na Patriarszych Prudach (kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce):

„Bo istotnie - tu nieznajomy zwrócił się do Berlioza - proszę sobie wyobrazić, że zaczyna pan rządzić, sobą i innymi, że tak powiem - dopiero zaczyna się pan rozsmakowywać - i nagle okazuje się, że ma pan kche kche sarkomę płuc - i cudzoziemiec uśmiechnął się słodko, jak gdyby myśl o sarkomie płuc sprawiła mu przyjemność. - Tak, sarkoma - po kociemu mrużąc oczy, powtórzył dźwięczne słowo - i pańskie rządy się skończyły! Interesuje pana już tylko los własny, niczyj więcej! Krewni zaczynają pana okłamywać. Pan czuje, że coś jest nie w porządku, pędzi pan do uczonych lekarzy, potem do szarlatanów, a w końcu, być może, idzie pan nawet do wróżki. Zarówno to pierwsze, jak drugie i trzecie nie ma żadnego sensu, sam pan to rozumie. I cała historia kończy się tragicznie - ten, który jeszcze niedawno sądził, że o czymś tam decyduje, spoczywa sobie w drewnianej skrzynce, a otoczenie, zdając sobie sprawę, że z leżącego żadnego pożytku mieć już nie będzie, spala go w specjalnym piecu.” (tłum. Witold Dąbrowski i Irena Lewandowska, wyd. (tu czytelniku wykonaj znak krzyża) Agora 2012)


Nikt, nawet minister, nie powinien zatem zapominać, że Annuszka w każdej chwili może kupić olej słonecznikowy. A potem go rozlać. 

środa, 18 listopada 2015

Drogowskaz

Dziękuję panu Prezydentowi Andrzejowi Dudzie za to, że nie krył, iż obrońców praktykujących w tym kraju ma za nieudaczników, prokuratorów za lokajów rządzącego ugrupowania, a sędziów za idiotów. Słusznie ułaskawił pana Mariusza Kamińskiego, nie czekając na prawomocne rozstrzygnięcie sądu odwoławczego, bo trudno powierzać los kolegi ludziom nieodpowiedzialnym. To jest dla nas bardzo ważna lekcja. To drogowskaz.

Przede wszystkim wiemy, że najważniejsza jest przyjaźń. Należy porzucić edukację, lekturę orzecznictwa i komentarzy. W ogóle nie trzeba się już starać. Spieszmy za to przyjaźnić się z Prezydentem i jego kolegami. Zaprzyjaźniony sędzia może być spokojny o swoje rozstrzygnięcia. Zaprzyjaźniony adwokat nie musi obawiać się porażek.

Po drugie wiemy, że dzięki Prezydentowi obrońcy, którzy pozostaną na wolności, dobrze zarobią. Wysłał bowiem jasny komunikat do CBA, Policji, ABW – nie lękajcie się! Sądy i prokuratury nie podniosą na was ręki. Ścigajcie ich wszystkich.

Dzięki Szlachetnej Uprzejmości Koleżeńskiej Prezydenta wiemy też jak ważka jest kulturotwórcza rola orzecznictwa Sądu Najwyższego i Sądów Apelacyjnych. Wszak prezydent jest krwią z krwi i kością z kości tego nurtu, w którym np. szczególną okolicznością uzasadniającą potrzebę dalszego tymczasowego aresztowania jest przesłuchanie jednego świadka, czy sporządzenie opinii psychiatrycznej. Skoro przepisy gwarancyjne powszechnie interpretuje się rozszerzająco, z luźnym stosunkiem do zasad wykładni językowej (chociażby dzisiaj jeden z ukochanych sądów uczynił tak z art. 263 par. 4b kpk), to tym bardziej można uznać, że ułaskawienie dopuszczalne jest nie tylko od kary i nie tylko w przypadku prawomocnego rozstrzygnięcia. Najbliżsi koledzy Prezydenta mają być ułaskawieni nawet od czynów, które dopiero popełnią za jakiś czas. To bardzo usprawni pracę służb specjalnych i ośmieli ich funkcjonariuszy. Pracownicy tych organów proszeni są o jak najszybsze nawiązywanie przyjaźni z Prezydentem.

Prezydent wskazał również, że prokuratorzy powinni dać sobie spokój z oskarżaniem jego kolegów. Niedługo zostanie wprowadzone ułatwienie dzięki nowelizacji kodeksu karnego i  nowemu kontratypowi: „Nie podlega karze sprawca czynu zabronionego jeśli jest kolegą Andrzeja Dudy lub Andrzej Duda powie, że to jego kolega”. Parlamentarzyści powinni niezwłocznie rozpocząć pracę nad stosowną ustawą.

Najważniejsze jest jednak to co Prezydent dał obywatelom. Niektórzy z nich pozostawali bowiem w żałosnym przekonaniu o równości wobec prawa, sprawiedliwości sądów i wadze przepisów konstytucji, kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego. Dobrze się stało, że Prezydent RP, a zarazem pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego, pozbawił tych naiwniaków złudzeń.




sobota, 14 listopada 2015

Wybieram śmierć

W naszym bloku wszyscy sądzili, że ufo poczuje się tutaj jak u siebie w domu. Tak, napisałem niegdyś takie zdanie i nazwałem je wierszem. Wykonałem wiele podobnie pretensjonalnych czynności. Teraz mieszkam w bloku, w którym brakuje tylko Obcych. Są Rosjanie, Niemcy, Grecy, Ukraińcy, Libijczycy, Anglicy, ludzie z Azji, emigranci z jakiegoś muzułmańskiego kraju, z których dziećmi, nasze dziecko pozostaje w jakimś trudnym do zrozumienia kontakcie. Do tego dziecka można mówić po hiszpańsku i po polsku, bo większość dnia spędza z synami i córkami Ameryki Południowej.

Doświadczenie integracji sąsiedzkiej, pamięć o Hotelu Lambert, Mickiewiczu, Słowackim, Norwidzie, Maisons – Laffitte, Mrożku, a także o zwykłych polskich lekarzach i prawnikach, którzy w komunizmie mogli sobie dorobić na zmywaku determinowała moje stanowisko w sprawie uchodźców. Mamy obowiązek ich przyjąć. Jezus tego od nas oczekuje. Tylko nie zamykajmy ich w gettach, na polach namiotowych. Zmieszczą się w naszych blokach, zasymilują.

Wieści z Paryża wywołują jednak u mnie uczucia, których nie powstydziłby się Marcus Porcius Cato. Mamy tak dużo bomb, czołgów, samolotów. Skoro oni przychodzą z karabinami na nasze koncerty, to może nasi chłopcy powinni pojechać do nich. Przecież nasze prawo karne, organy ścigania, wymiar sprawiedliwości są śmieszne, jeśli mają służyć w walce ze zdeterminowanymi samobójcami. Nawet jak kogoś złapiemy, to trudno cierpliwie znosić wykrętną argumentację zręcznych obrońców. Być może należałoby sobie tego oszczędzić.


Problem jednak w tym, że nasze prawo karne, organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości nie sprawdzają się również w walce z gangami Prokocimia, Bieżanowa i Nowej Huty. Są równie śmieszne w konfrontacji z przekonaniami i dążeniami synów tej ziemi. Różnica jest tylko w skali. Skoro nie zabijamy całych rodzin dzieci ganiających z maczetami po osiedlach, to musimy być konsekwentni. Trzeba kochać konstytucję, kodeks karny, kodeks postępowania karnego i Jezusa. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej, każda kultura ma margines i patologię. Jeśli miałbym wybierać pomiędzy śmiercią z ręki syryjskiego uchodźcy, a zakazaniem mu wjazdu do Polski, wybieram śmierć. 



W niebie jest już ta pieśniarka z Sahary Zachodniej:


poniedziałek, 9 listopada 2015

Recepta

Zbyszka nienawidzą wszyscy. Zostanie jednak ministrem sprawiedliwości i być może znowu będzie występował w telewizji, demaskował układy, spiski, ogłaszał koniec zbrodniczych postępków. Być może doprowadzi do regularnego badania moczu sędziów i prokuratorów, wszak społeczeństwo tego łaknie. Sędziowie i prokuratorzy na pewno też.  

Państwo nie powinni się jednak przejmować. Minister sprawiedliwości czy prokurator generalny to nie są jakieś kluczowe postaci. Kluczowe jest życie codzienne, historie i orzeczenia zupełnie zdumiewające. Skoro jednak poniższy wpis ma się pojawić w dniu wskazania Pana Zbyszka na ministra, to jemu go dedykuję. Pochłonąwszy rolę Jezusa Adwokatury Polskiej muszę go kochać jak wszystkich pozostałych, niezależnie od tego co i komu będzie badał. 

To było zadanie dla Paris Hilton. Zrobić coś z niczego. Wywieść nienapisaną apelację. Zmienić system i dopuścić wygłodniałych polemiki pełnomocników oskarżycieli posiłkowych i obrońców do zaszczytu sporządzenia apelacji, w zakresie dotyczącym materiałów niejawnych. Nieprzewidziane okoliczności i zaskakujące decyzje sądu zniweczyły plany. Postępowanie trwa jeszcze, więc nie można się pożalić. Natomiast warto odnotować receptę Sądu Najwyższego na bolączki związane ze sporządzeniem apelacji kwestionującej ustalenia faktyczne zawarte w niejawnej części uzasadnienia sądu pierwszej instancji, jak również odnoszącej się do materiałów zalegających w kancelarii tajnej. Paris Hilton niewątpliwie mogłaby być patronką następującego fragmentu uzasadnienia rozstrzygnięcia z dnia 23 lipca 2015, sygn. II Ko 20/15:

Brak dostępu do autoryzowanego systemu komputerowego (obrońca skarżył się, że w kancelarii tajnej nie dali mu komputera – przyp. m.b.) nie uniemożliwiał mu (obrońcy – przyp. m.b.) przecież sporządzenia własnoręcznie, na kartce papieru, tej części apelacji, która odnosiłaby się do tych dowodów i ustaleń, które były zawarte w części niejawnej uzasadnienia wyroku Sądu Okręgowego w W. Apelacja ta (poprawnie ujmując – jej część) mogła zatem zostać sporządzona w kancelarii tajnej, przy pełnej znajomości zawartych w uzasadnieniu wyroku (części niejawnej) danych i pozostawiona w tejże kancelarii – w zbiorze wydzielonym, który zawierał notatki skarżącego (zbiór ten został utworzony w dniu 3 sierpnia 2012 r.). Tak więc ten zbiór dokumentów był dostępny skarżącemu w trakcie rozprawy odwoławczej i mógł się on nim wówczas posługiwać, gdyby zgłosił takowe żądanie (§ 6 ust. 3 i 6 rozporządzenia Ministra Sprawiedliwości z dnia 20 lutego 2012 r. w sprawie sposobu postępowania z protokołami przesłuchań i innymi dokumentami lub przedmiotami, na które rozciąga się obowiązek zachowania w tajemnicy informacji niejawnych albo zachowania tajemnicy związanej z wykonywaniem zawodu lub funkcji - Dz. U. 2012, poz. 219).


I teraz fragment pozostający w cudownej sprzeczności z art. 427 par. 1 k.p.k., 433 par. 1 kpk, 434 par. 1 kpk. Brawura i awangarda:


„W takiej sytuacji wystarczyłoby przecież do apelacji (jawnej) dopisać stwierdzenie, że pozostałe zarzuty i ich argumentacja znajdują się w kancelarii tajnej – w zbiorze dokumentów, o którym mowa w § 6 ust. 2 i 3 rozporządzenia Ministra Sprawiedliwości z dnia 20 lutego 2012 r. Tymczasem skarżący tej formuły nie dostrzega, mylnie przywołując stosowne przepisy ustawy o ochronie informacji niejawnych (art. 8 ust. 2 i art. 48), które w żaden sposób nie zostałyby naruszone, gdyby w taki – jak opisano powyżej – sposób Autor wniosku o wznowienie sporządził niejawną część apelacji.”

Fachową krytykę stanowiska Sądu Najwyższego pozostawmy glosatorom. Wszyscy pamiętamy „Always look at the bright side of life” w wykonaniu Acid Drinkers. Dlatego orzeczenie SN może zostać dobrze wykorzystane. Na przykład:

1. Oskarżony ma dwóch obrońców. Pierwszy pisze tradycyjną apelację, drugi zaś pisze ją (wiemy, że tak naprawdę to nie jest pisanie apelacji, ale słuchamy się SN) wyłącznie w swoim zbiorze dokumentów zalegającym w kancelarii tajnej. Ważne, by zarzuty obu apelacji były różne. Autor apelacji tajnej (może ją nazwać „apelacją boga”, nikt się nie dowie) nie przychodzi na rozprawę odwoławczą. Autor apelacji jawnej nie komentuje dzieła kolegi. Sąd odwoławczy nie mając dostępu do zbioru dokumentów, nie odnosi się do zarzutów zawartych w apelacji boga (brak dostępu wynika z par. 6 ust. 5 rozporządzenia, co SN przezornie pomija). W razie niepowodzenia, w kasacji podnosimy zarzut naruszenia art. 433 par. 2 kpk wskazując, że z przywołanego powyżej uzasadnienia orzeczenia SN wynika, że zarzuty dotyczące części niejawnej mogliśmy podnieść w zbiorze dokumentów, a Sąd Odwoławczy miał obowiązek je rozważyć, zgodnie z wskazanym przepisem.

2. Oskarżony został skazany na karę łagodną, nie chce się odwoływać. Brakuje mu jednak pieniędzy na grzywnę. W takiej sytuacji apelację piszemy wyłącznie w zbiorze dokumentów. Po kilku miesiącach składamy skargę na przewlekłość postępowania.

3. Oskarżony znajduje się w sytuacji beznadziejnej. Nie chce końca procesu. Dopiero na rozprawie odwoławczej należy poinformować sąd o „apelacji” w zbiorze dokumentów. Kilkumiesięczne zamieszanie sprowokuje wniosek doręczenia jej odpisu Prokuratorowi (zgodnie z art. 448 par. 2 kpk). Doręczenie takie jest gwarancją naszych praw, bo Prokurator może przychylić się do naszych wywodów. Manewr można wykonać tylko przy klauzuli "poufne". 



Proszę pamiętać, że wykonanie jednego z tych manewrów może doprowadzić do prezentacji innego poglądu w kolejnym orzeczeniu SN. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że wspomniane na wstępie badania, a także badania wariografem (ciekawe na jakie okoliczności) obejmą zapewne sędziów SN i niewykluczone, że będą miały wplyw na  linię orzeczniczą. 

niedziela, 1 listopada 2015

Love, Hate

Był dziki i piękny. Oczytany, wrażliwy, zabawny, gdy trzeba niebezpieczny. Z wdziękiem stał się bohaterem legend miejskich, a będąc piewcą Poppera i dysponentem wściekłych pięści, falsyfikował mity i mrzonki pretendentów do gangsterskiej potęgi. Kochały go dziewczęta.

W jednostkach penitencjarnych niecierpliwił się, emocjonował. Tworząc zestawienia wrogów, kapusiów, świadków koronnych, poprzysięgał im srogą zemstę. Krzyczał wówczas, że wszystkich niegodziwych i sprzedajnych poniży gwałtem.

Częstotliwość projekcji tej formy wymiaru kary narastała wraz z kolejnymi miesiącami pozbawienia wolności. Sugestywne opisy i stanowcze deklaracje dopełnienia powinności człowieka sprawiedliwego sprowokowały mnie do pytania o dotychczasowe doświadczenia w tego rodzaju praktykach. Wtedy wyznał, że go nie posiada, zaś radykalna poetyka wypowiedzi służy jedynie wywołaniu odpowiedniego wrażenia. Przypomniałem sobie, że zawsze deprecjonował męstwo Aleksandra Wielkiego.

Słowo nigdy nie stało się ciałem. Pozostało formą ekspresji napędzaną poczuciem niesprawiedliwości człowieka uwięzionego. Było tylko obroną, przejawem chwilowej słabości, ucieczką od niesprzyjających faktów, skutkiem zbyt dużego zaangażowania emocjonalnego w działalność związaną z życiem codziennym. On kochał dobry świat, a tak wielu go zawiodło. Nienawiść była konsekwencją miłości. Dlatego trochę boję się 13 listopada 2015.


Na ten dzień zaplanowano „okrągły stół” w sprawie mowy nienawiści, hejtu i wszelakich nieprzyjemnych wypowiedzi, które społeczeństwo prezentuje w internecie. Wśród zaproszonych gości znaleźli się między innymi prokurator generalny, komendant główny policji i minister spraw wewnętrznych. Może się przytrafić, że będą chcieli wykorzystać wymiar sprawiedliwości do walki z tą patologią. Zastępy pokrak wyciągniętych zza komputerów poprawią statystyki, będą masowo dobrowolnie poddawali się karze, dadzą szczęście prokuratorowi generalnemu, komendantowi głównemu policji, ministrowi spraw wewnętrznych. I nikomu więcej. 

czwartek, 15 października 2015

Człowiek pogryzł psa

W ostatnich dniach Państwo wsłuchują się zapewne w rywalizację uczestników XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Śledzą Państwo komentarze ekspertów, porównują wykonania i typują faworytów. No chyba, że ktoś z Państwa jeszcze nie siedział. W takim wypadku Chopin może nudzić (w sporze Sołżenicyn – Szałamow, trzeba się opowiedzieć za tym pierwszym).

Niewykluczone, że słuchacze konkursowych zmagań znajdują się również wśród tubylczych polityków. Jak inaczej wytłumaczyć bowiem fakt, że dwóch z nich, właśnie teraz, w ogniu rywalizacji, w obliczu grzecznego i niegrzecznego traktowania partytur, sporów, dyskusji, kontrowersji, postanowiło stanowczo zaprotestować przeciwko narkotykom nowej generacji – dopalaczom. Wielu uważa, że nie można mieć wątpliwości, co do intencji Tytanów Ładu Społecznego. Ich odważne słowa to hołd dla Wielkiego Kompozytora, który leczył liczne swe schorzenia tradycyjnym, sprawdzonym opium. Chopin nigdy nie sięgnąłby po dopalacze.

Panowie zapowiedzieli wprowadzenie stosownych zmian w prawie. Jeden słusznie odnotował, że skoro udało się wyeliminować ze szkół drożdżówki, to i z „tym” można sobie poradzić. Drugi zaprezentował ciekawy pogląd: „To są narkotyki, które dla niepoznaki sprzedawane są pod inną nazwą” (jak relacjonowała Gazeta Wyborcza). Niewątpliwie ich wypowiedzi robią spore wrażenie, podobnie jak trafność diagnozy, słuszność drogi prowadzącej do rozwiązania problemu, a nade wszystko konsekwencja. W tym miejscu trzeba docenić fakt, że to właśnie politycy wykreowali rynek dopalaczy dzięki odpowiedniej surowości ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Uchwalone przez nich przepisy, zastosowane w odpowiedni sposób przez organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości skutkowały znakomitą patologią społeczną w postaci zjawiska konsumowania dopalaczy. Obecnie ta plaga może być przedmiotem wypowiedzi, komentarzy, anonsów zmian legislacyjnych. Lepiej nie mogło się ułożyć. Szczery podziw budzi kunszt prawodawców, którzy osiągnęli swój cel przy całkiem niewielkiej – w stosunku do skali sukcesu - ilości ofiar śmiertelnych. Kilku nieżywych nieszczęśników, którzy woleli zjadać nowości zamiast palić marihuanę, bo bali się więzienia, to nie są istotne straty. Szczególnie kiedy dzięki dopalaczom można wygrać wybory i uczcić Wielkiego Polaka.


Informacje prasowe dotyczące zwalczania dopalaczy przez lokalnych polityków są skąpe. Naturalnym skutkiem ich lapidarności musi być pewna wątpliwość, której nie można jednak pominąć. Otóż jeden ze Strażników Spokoju Naszych Dzieci miał w młodości nosić pseudonim „Pies” i według wspomnień śpiewaczki rockowej Kory praktykować wąchanie kleju. Może jemu chodzi zatem o to, by porzucić dopalacze na rzecz wonnych butaprenów, aromatycznych terpentyn, agresywnych acetonów. Może on ma gdzieś Chopina i chce nas wszystkich sprowadzić na drogę, którą sam niegdyś podążał. Może uważa, że do pełnego człowieczeństwa dochodzi się dzięki zupełnie innym substancjom niż narkotyki nowej generacji. 

Intencje tego polityka nie są zatem do końca jasne. Największa tragedia byłaby wówczas, gdyby okazało się, że  nie chodzi mu o ani o Chopina, ani o butapreny, terpentyny, acetony i dopalacze. Gdyby okazało się, że człowiek pogryzł psa. 

piątek, 2 października 2015

Zmierzch Dżudzitsu Szerszenia

Jednym z zasadniczych mankamentów nowelizacji kodeksu postępowania karnego jest zaniechanie uchylenia rozdziału 46. Tymczasem uprawnienie z art. 406 kpk od lat albo ciąży stronom albo jest wykorzystywane w celach pozaprocesowych (zabarwiona nikczemnym podtekstem chęć wywołania korzystnego wrażenia czy podniesienie samooceny). Równie nieroztropne było pozostawienie art. 453 par. 3 kpk, wszak ten przepis to żywa skamielina, relikt złotych czasów maszyny pisania.


Sporadycznie przytrafia się wprawdzie Dżudżitsu Szerszeń prokuratury, czy adwokatury polskiej, który walczy porywająco i bezinteresownie. Dla tych indywiduów nie sposób jednak zsyłać cierpienia na rzesze mówców poniżonych własnymi wystąpieniami. Trzeba z tym ostatecznie skończyć, szczególnie, że art. 406 kpk to źródło stresu i przewłoki postępowania (irytujące wnioski o odroczenie rozprawy na przygotowanie tych przemówień). Nie czekając zatem na zmianę normatywną proszę próbować dążyć do możliwie zwięzłego prezentowania stanowiska, by codzienną praktyka ośmielić prawodawcę do wprowadzenia zmiany słusznej, aczkolwiek radykalnej. Bardzo pragnę, by wszystkie wystąpienia końcowe brzmiały i trwały jak niegdysiejsze utwory grupy Napalm Death. Wiele z nich już teraz brzmi podobnie.  



poniedziałek, 28 września 2015

Sukces

Przychodzę na salę, robię co muszę, wracam do domu, jem, śpię, i tak w kółko. Ciągle to samo (...). Nudy, nudy, nudy, (…). Takie sobie wybrałem życie, więc muszę to robić. Nie ma już odwrotu, nie mogę się poddać. (...) z tym.” - Tyson Fury, pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej federacji IBF, WBO, IBO, WBA <Super> (cytat za www.bokser.org)


i jeszcze motto muzyczne:






Państwo wiedzą, że praktykowanie na niwie prawa karnego to udręka, źródło frustracji, chorób, przyczynek do konsumowania środków odurzających, pretekst do przypadkowych romansów. Wszyscy w tym tkwimy: sędziowie, oskarżyciele, obrońcy i pełnomocnicy. Dlatego ważny jest sukces. Dzisiaj trzy recepty.

Dzień 26 sierpnia 2005 roku. Jeden z gabinetów w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie. Patrzę na utrudzone twarze trzech mężczyzn i obawiam się, że w każdej chwili mogą nakazać mi ściągnięcie kamuflażu dziecka. Oni jednak zajęci są pracą interpretacyjną. Milczą w skupieniu. Jestem przekonany, że zaraz wszystko się wyjaśni, że oni muszą wiedzieć, że adwokat działający na podstawie substytucji innego adwokata może otrzymać zezwolenie na widzenie z klientem tymczasowo aresztowanym. Podejrzewam, że w natłoku ważkich zadań, w gąszczu wątków, pomysłów na zarzuty, w trosce o interesy fiskalne tego kraju, ci pogromcy szarej strefy paliw płynnych, bezlitośni miotacze wniosków aresztowych, mieli krótką, przejściową, chwilę słabości, z której właśnie udaje im się wykaraskać. Nieco dziwi mnie narada trzech prokuratorów, w tym naczelnika wydziału, nad problemem udzielenia zezwolenia na widzenie, ale jestem neofitą, uznaję, że tak skrupulatnie postępuje się na najwyższych szczeblach. Jestem szczęśliwy, że przez przypadek uczestniczę w mistrzowskim kursie oskarżycielskiego rzemiosła. W końcu ich wysiłek znajduje zwieńczenie w krótkiej diagnozie: nie może pan.

Wracam do biura i zaczynam do nich pismo: „W dniu dzisiejszym Panowie Prokuratorzy prowadzący niniejszą sprawę, jak również Pan Naczelnik uznali, że adwokat działający na podstawie pełnomocnictwa substytucyjnego nie ma prawa zobaczyć się z klientem tymczasowo aresztowanym. W Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie taka bowiem podobno panuje praktyka. Mimo wysokiej rangi organu, który stosuję tę praktykę nie sposób się z nią pogodzić (…).”
Wiem jednak, że ci trzej odnieśli sukces: adwokat z nieco ponad półrocznym doświadczeniem zawodowym, nie mający pojęcia o sprawach karnych, został wyeliminowany z grona odwiedzających podejrzanego.


Schowanie podejrzanego nie jest sukcesem spektakularnym. Bardziej zaawansowani powinni spróbować schować sprawę. Otóż od pewnego czasu (liczonego w latach) Prokura Apelacyjna w Krakowie prowadzi postępowanie, w którym podjęto trud zastosowania przepisu kodeksu karnego w przypadku sprawców wprowadzania do obrotu substancji zwanych powszechnie dopalaczami. Jeden z tutejszych adwokatów, będący zarazem zdolnym teoretykiem prawa karnego, postanowił jednak sypać piach w prawidłowo funkcjonujące tryby Karmazynowego Imperium Dobra. Nie dość, że przeczytał komentarz, to jeszcze twierdził, że tezy opracowane po tej lekturze zakomunikuje każdemu sądowi, który będzie rozpatrywał dowolny wątek tej sprawy. Nie chciał bowiem, by doszło do niesprawiedliwego skazania niewinnych. Merytoryczna potyczka z tym fałszywym prorokiem wykładni nie wchodziła w grę. Wszak byłaby to właśnie gra, a nie wymiar sprawiedliwości. Gry są dla słabych, a tu chodziło o precedens, o prawdziwy sukces. Na szczęście udało się wytypować jednego podejrzanego zainteresowanego dobrowolnym poddaniem karze. Udało się wysłać akt oskarżenia do Koszalina, a tamtejszy sąd nie przekazał go do Krakowa, czy Katowic. W konsekwencji udało się wyprowadzić w pole tego nazbyt zapalczywego obrońcę, który na próżno wytracał impulsy telefoniczne dzwoniąc do małopolskich i śląskich sądów w poszukiwaniu sprawy. Dzięki tym zapobiegliwym rozwiązaniom, stosowne służby prasowe Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie ogłosiły sukces.

Dla wytrawnych praktyków schowanie podejrzanego, czy sprawy może wydawać się trywialne. Oni muszą podejmować zadanie trudniejsze, dążyć do sukcesu w formie najczystszej. Otóż można schować się. Niestety relacje w tym zakresie czerpię jedynie z prasy, ale nawet jeśli okazałby się nieprawdziwe, to powinny one stanowić źródło inspiracji. Wszak ukrycie prokuratora jako element taktyki procesowej, to zagadnienie godne naukowego opracowania i praktycznych ćwiczeń (np. wyjście z budynku w kamuflażu dziecka, w masce gazowej pod pozorem zagrożenia chemicznego, czy zwinny szus pod biurko, itd.).

A było podobno tak, że jeden z obrońców podejrzanego w sprawie nagłośnionej przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie, a zarazem prowadzonej przez tę jednostkę, próbował przeprowadzić czynność polegającą na sporządzeniu protokołu przyjęcia (wpłaconego już) poręczenia majątkowego. Nieskutecznie, gdyż prokuratorzy schowali się. Dzięki temu jego klient nie mógł opuścić aresztu, zaś po kilku godzinach sąd wstrzymał wykonanie postanowienia w części dotyczącej stosowania art. 257 par. 2 kpk. Tego sukcesu Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie nie odbierze nikt. 

niedziela, 6 września 2015

Piszcie szyfr każdego dnia

Informacja z Wikipedii: „Jego najsłynniejsze dzieło to cykl Opałka 1965 /1 – ∞. Artysta białą farbą zapisywał na płótnie szeregi liczb; początkowo robił to na czarnym płótnie, zmienił je następnie na szare, i od 1972 stopniowo rozjaśniał używane tło. Każdą liczbę dodatkowo wymawiał, nagrywając ją na magnetofon, a do skończonego obrazu dodawał swoje aktualne zdjęcie. Cykl ma przedstawiać upływ czasu człowieka.
Podczas aukcji w Sotheby's w 2010 roku trzy prace z tego cyklu zostały kupione przez anonimowego nabywcę za 713 250 funtów. W momencie sprzedaży była to najwyższa kwota, jaką zapłacono za pracę żyjącego polskiego artysty”. Pan Roman Opałka zmarł w roku 2011.

Przeoczyłem moment, w którym zaktywizował się jeden z jego epigonów i wysłał list do długotrwale tymczasowo aresztowanego. Dopiero dzięki depeszy Polskiej Agencji Prasowej dowiedziałem się, że w sprawie, w której jestem obrońcą, zatrzymano skierowane do oskarżonego pismo zawierające ciąg cyfr i liter. Dokument przekazano odpowiedniej instytucji celem rozszyfrowania. Instytucja ta poniosła porażkę.

Incydent został uznany za tajemniczy i stał się przyczynkiem do prasowych spekulacji. Sam oskarżony stwierdził, że to prowokacja służb specjalnych. Z zaniepokojeniem należy odnotować, że nikt z profesorów – adwokatów, tradycyjnie komentujących nieznane im sprawy, nie ujawnił społeczeństwu swego intrygującego poglądu.

Reliktowe promieniowanie empatii pozwala mi współodczuwać tę pustkę poznawczą, w której utkwili Państwo na wieść o inkryminowanej korespondencji. Spiesząc zatem z pomocą chciałbym, by wiedzieli Państwo, że wysyłanie oskarżonemu kartek z ciągiem przypadkowo zestawionych cyfr i liczb to sprzeciw wobec arogancji władzy. To poparcie dla uwięzionego. To dadaistyczna rebelia, która godzi w system i demaskuje jego irracjonalność. Bo jeśli system stworzył fikcję zagrożenia zagładą, to teraz każdą taką kartką musi się w ramach tej fikcji poważnie zająć, opracować i przetworzyć. Wystarczy kilka kartek dziennie i system przestanie funkcjonować, bo ilość kryptologów jest skończona. Zneutralizowanie zła poprzez uwikłanie szkodliwej instytucji w intelektualne kopanie i zakopywanie rowów - taka oto była intencja autora listu skierowanego do oskarżonego i w ten sposób winni Państwo pismo interpretować.

Byłoby pięknie, gdyby przeoczony przeze mnie list był forpocztą setek, tysięcy, milionów podobnych. Każdy z nich byłby jednocześnie sprzeciwem i manifestacją artystyczną poprzez nawiązanie do twórczości Romana Opałki.


wtorek, 1 września 2015

Wniebowstąpienie 2015





Szedłem w stronę sądu. Raptowny wiatr wtargnął między zgromadzonych pod głównym wejściem rozdawaczy ulotek. Wyrwał jednemu z nich plik kolorowych karteczek i uniósł w stronę policjantów pilnujących pustego parkingu. Karteczki zawirowały wokół psa służbowego, a ten zamerdał przyjaźnie ogonem, jakby dawał do zrozumienia, że cieszy się z możliwości skorzystania z pomocy prawnej w przystępnej cenie. Tymczasem pozbawiony narzędzi pracy rozdawacz rzucił się w pogoń za ulotkami, ale po kilku krokach zwolnił i zatrzymał zniechęcony. Na jego posępnej twarzy malowało się zdumienie pomieszane z satysfakcją, że tak wcześnie wyrobił normę. Zawisł przez chwilę w rozterce, po czym skierował się ku towarzyszom swych codziennych zmagań z rzeczywistością.

Byłem już prawie na schodach i wówczas z ławki od strony stojaka dla rowerów oderwał się mężczyzna o mało imponujących warunkach fizycznych, w wędkarskiej kamizelce. Podbiegł pospiesznie - mam tu dla pana najlepsze rozwiązanie – zaszeptał jakoś nieprzyjemnie i rozglądnął się nieufnie – to jest rozwiązanie ostateczne! To panu pomoże we wszystkich sprawach. Ja znalazłem taki zapomniany przepis procedury karnej, który każdemu sędziemu wywali korki. Pan ich teraz będzie zgniatał! - Przez jego rozgorączkowaną twarz przebiegały delikatne dreszcze, trudno powiedzieć z zimna czy z emocji. Drżał i wpatrywał się we mnie wyczekująco, a mi się wydawało, że już go kiedyś spotkałem. Może zawsze tu siedział, może prowadziłem mu jakąś sprawę, a może był skloszardowanym celebrytą, jakimś niegdysiejszym prezenterem kącika wędkarskiego popularnej telewizji. - ale ja nie wiem, czy mam jakieś sprawy dzisiaj – odpowiedziałem cicho i jednocześnie uświadomiłem sobie, że rzeczywiście nie pamiętam po co przyszedłem do sądu. Szybko ściągnąłem plecak jednak nie było w nim kalendarza, ani żadnych akt. W plątaninie kabli, części komputerowych, nie znalazłem najmniejszej wskazówki. Wtem upadły prezenter zapytał z wyraźną agresją - a rower gdzie!? Fakt, powinien być rower... Zarzuciłem plecak i skierowałem się do wejścia do sądu, odprowadzany jego surowym wzrokiem, jakby to on był fundatorem pojazdu, którego losu nie mogłem chwilowo ustalić.

Na szklanych, rozsuwających się automatycznie drzwiach, jeździł plakat z głoszeniem: „Okręgowa Rada Ławnicza i Stowarzyszenie Prokuratorów zapraszają na wycieczką z okazji Dożynek 2015 na prestiżową, wysoką kondygnację Szkieletora. Opłata 3.20 zł od osoby oraz kaucja 10 zł za kask. Zbiórka o 13.00 pod wejściem do sądu od strony jadalni (tak by być na Szkieletorze w czasie parady)”. To było w jakiś sposób było niepokojące – te dożynki. Nie spodziewałem się żadnej konkretnej pory roku, ale koniec lata był niemiłym zaskoczeniem.

Tymczasem w sądzie tłum ludzi usiłował przejść przez bramki wykrywające niebezpieczne metale i materiały wybuchowe. Ochrona szczegółowo kontrolowała każdego petenta, jednak w kolejce nie okazywano zniecierpliwienia. Ludzie milczeli. W bocznym korytarzu zwijali dmuchane materace i śpiwory koczujący tu, najpewniej całą noc, dziennikarze prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Jeden z ochroniarzy skinął porozumiewawczo, że mogę przejść bramką służbową. Kiedy byłem po drugiej stronie, pokazał na ziewających żurnalistów: - czekali całą noc – powiedział ponuro, dając do zrozumienia, że czuwający utrudniali mu życie. Chyba nie wyglądałem na osobę zorientowaną, bo od razu wyjaśnił - na dożynki zatrzymali kogoś bardzo znanego i mają go od razu aresztować i być może skazać. Przez całą noc, równo co godzinę, przychodził rzecznik prokuratury i wygłaszał orędzia. O 11.00 ma podać komunikat dożynkowy i przekazać społeczeństwu najświeższe dane. Jeden kamerzysta mówi, że egzekucja będzie podczas parady – pod koniec ochroniarz nieco się ożywił.

- A Pan ich nie lubi? - sam nie wiem po co zapytałem ochroniarza. - Tych tutaj? - wskazał na koczowników – Ja nie mam nic do gadania. Ale ktoś z dyrekcji zaryglował toalety w całym sądzie i były w nocy awantury. Z urlopu mnie odwołali przez to... Ochroniarz popatrzył melancholijnie na dziewczęta szykujące swe ciała do pokazania telewidzom. Raptem przez służbową bramkę przeszedł mężczyzna niosący togę prokuratora. Popatrzył na mnie z uśmiechem ale ja znowu nie byłem pewien czy się znamy. On odezwał się pierwszy - Niech będzie pochwalony Jezus! Jak Jezus ma jakieś sprawy w odwoławczym, to proszę punktualnie, bo o dwunastej wszyscy idziemy na dożynki! I uciekaj pan stąd, bo znowu będzie skandal.
Trochę mnie to zaskoczyło ale wykonałem coś w rodzaju pozdrowienia ręką w kierunku prokuratora. Ten poszedł  do wind, a do mnie podbiegła dziewczyna w ludowym stroju. - Czekamy na pana – powiedziała z wyrzutem. - Na mnie? - próbowałem ukryć zdziwienie - Proszę za mną – i odwróciła się szybko – pan się spóźnia, a dzisiaj dożynki. Ławnicy mówią, że będzie egzekucja tego zatrzymanego z wczoraj. Kazali pana natychmiast odnaleźć.

Pośpieszyłem więc za nią, łapiąc tylko po drodze togę leżącą obok pochrapującego na ławce adwokata. Weszliśmy na salę. Sędzia, ławnicy, prokurator, policjanci, wszyscy mieli jakiś ludowy element stroju. Na ławie oskarżonych siedział przygnębiony mężczyzna z wiązką kłosów w dłoni. Na stole sędziowskim stał model jakiejś maszyny rolniczej z napisem: skala 1:30. - sąd rozważał właśnie zbadanie całkiem nowego wątku tej sprawy – usłyszałem – ale z okazji dożynek ma dla oskarżonego niespodziankę. Sąd zawiesił głos, a oskarżony zadźwięczał łańcuchami skuwającymi nogi. - Sąd ma zarezerwowane najlepsze miejsca na czas dzisiejszej parady i zaprasza wszystkich. Również obrońcę. Jednocześnie Sąd zwraca uwagę, że w tej sprawie obrona ma charakter obligatoryjny. Wyruszamy natychmiast, bo nasze miejsca są tuż pod platformą szczytową.

W kącie sali dostrzegłem kaski ochronne i ubrana w strój ludowy protokolantka zaczęła je nam rozdawać. Okazało się, że nie mam 10 zł na kaucję, jednak założył za mnie prokurator, więc po chwili szliśmy w asyście uśmiechniętych policjantów w kierunku Szkieletora.

Ruch na ulicach był zamknięty. Wokół ronda maszerowały zespoły ludowe, wykonując ostatnie próby przed paradą. Z jednej ścian Szkieletora oderwał się wielki płat reklamy i łagodnie szybował, uniesiony wczesnojesiennym wiatrem. Na tle burzowych chmur stalowa konstrukcja nie wyglądała zachęcająco ale tłumy mieszkańców stały przed wejściem na teren od lat opuszczonej budowy. - niech mi pan kupi precla – powiedział nagle oskarżony. Już chciałem spełnić jego życzenie, ale powstrzymał mnie ławnik - Na górze jest poczęstunek – odezwał się i gestem dłoni pokazał, żebym nie oddalał się od grupy.

Zaczęliśmy mozolnie wspinać się po schodach konstrukcji. Byliśmy na wysokości litery H, kiedy zobaczyłem, że z całego miasta ściągają pod Szkieletora tysiące mieszkańców. Obsługa rozpoczęła już wpuszczanie mniej honorowych gości i za nami ciągnął się wąż widzów zajmujących niższe kondygnacje. Wszyscy mieli w rękach jakieś sznurki. - Oho, jednak się uporali, będzie egzekucja – powiedział prokurator – rozdają sznurek do snopowiązałek i jak skazaniec będzie leciał, to będzie można go biczować w locie. - A co potem? - zapytał oskarżony. - potem nasz rzecznik odwozi ciało złoczyńcy do kostnicy – wyjaśnił prokurator – maszyną rolniczą ale nie wiem jaką. Próby od tygodnia robili...

Jeden z ławników wyciągnął lornetkę teatralną. Popatrzył w kierunku sądu i stwierdził: - już wszyscy idą. Skazańca też prowadzą - Ławnik puścił lornetkę w obieg. Tylko oskarżony nie był zainteresowany, skupiając się na zajadaniu wymyślnych frykasów przygotowanych dla specjalnych gości. Wzmagał się wiatr i przybywało ciężkich chmur, burza była coraz bliżej.

Tłum pod Szkieletorem zgęstniał. Konwój ze skazańcem też był już blisko. Rzecznik prasowy prokuratury regularnie co kwadrans przekazywał społeczeństwu komunikaty, transmitowane na żywo przez wszystkie stacje radiowe i telewizyjne. Wszystkie kondygnacje Szkieletora były już zapełnione ludźmi. Zobaczyłem mężczyznę, w wędkarskiej kamizelce, znajomego prokuratora, ochroniarza, policjantów, a nawet psa służbowego, który zaczął wdrapywać się po schodach na czele pochodu ze skazańcem. - Nie skandują – szepnął ławnik – jest dyscyplina i nie skandują. - dlaczego nie skandują? - zapytałem go cicho, chociaż nie wiedziałem co mają skandować. - za długa droga – odpowiedział – dopiero jak będzie na ostatniej platformie, to otrzymamy znak do skandowania i rozwinięcia transparentów.
Teraz zauważyłem, że wszyscy zgromadzeni mają zrolowane transparenty. Tylko tancerze zespołów ludowych, którzy zaczęli już na dole występy, ich nie mieli. Dolatująca na ostatnie piętra skoczna muzyka nie zachęciła skazańca do żwawego poruszania się. W końcu jednak mogliśmy zobaczyć jak mija naszą kondygnację. Szedł spokojnie. Rzeczywiście był chyba znany, w każdym razie mi wydawał się znajomy. Z boku nadleciał helikopter jakiejś stacji telewizyjnej i podążający wraz z konwojem rzecznik prasowy prokuratury przekazał najnowsze, dożynkowe informacje o sprawie.


Do szczytu zostało już tylko kilka schodów. Skazaniec pokonywał je w pierwszych kroplach deszczu. Załopotały transparenty.  

sobota, 15 sierpnia 2015

To się wcale nie wydarzyło.


Teatrzyk Bury Kot przedstawia:

Żul w prokuraturze - tragedia w trzech aktach



Akt pierwszy

Noc, gwiaździste niebo. Lekki wiatr rozprowadza w powietrzu zapach żula.
Dwóch mężczyzn stoi na ciasnym balkonie. Dyskutują .

Mężczyzna 1:    Chciało by się coś zarobić, byle by się nie narobić...
Mężczyzna 2:    Spółki, fuzje, kapitały, tu jest nasz majątek cały,
   Bo na ziemi leży złoto, trzeba tylko sięgnąć po to.
Mężczyzna 1:    Tylko jak?
Mężczyzna 2:    Ano tak...

Rozmawiają przyciszonym głosem.


Akt drugi

Biały dzień. Pusta ulica na przedmieściach. Mieszają się ze sobą zapachy lata i żula.
Żul chwiejnym krokiem przemierza chodnik. Podjeżdża sportowe auto. Szyba uchyla się.

Głos z samochodu:         Nie chciałby Pan co zarobić?
Żul:                                 Co będę miał za to zrobić?
Głos z samochodu:         Prosty biznes, sprawa czysta,
                                       kasa zaś jest oczywista. 

Żul wsiada do samochodu. Auto odjeżdża z piskiem opon. Jedzie dłuższą chwilę. Zatrzymuje się w ustronnym miejscu.

Głos z samochodu:         Masz pan tu krawat, koszulę i spodnie.
                                        Elegancko i wygodnie. 
Żul (po głowie wciąż się drapie): Proszę Pana, dalej capię!
Głos z samochodu:         To perfumy pierwsza klasa,
     Już nie będzie czuć brudasa. 
     Teraz migiem do rejenta,
     żeby nikt nie zapamiętał!


Akt trzeci

Prokuratura. Ciemny, duszny pokój. Na podłodze rozłożone akta, na biurku papiery, niedopite kawy, przepełniona popielniczka. Zmęczony prokurator myśli o przeszłości.
W asyście policji wchodzi żul.

Prokurator:          Pouczam Pana, prawda jest święta,
    jeśli ktoś kłamie, to popamięta.
    Nikczemny kryminał, przebrzydłe dranie, 
    pieniędzy pranie!
    W najlepszym zezna pan interesie, 
    co mu wiadomo o tym biznesie. 
Żul:                     Eeee.... Wszak ja prezes!
    To wygody! Blichtr! Luksusy! Samochody!
    Dam dowody. Oto sygnet. 
Prokurator:         Dwa na pięć.
Żul:                     Mówić mam chęć. 

Słychać miarowy stukot klawiatury.
Skupiony prokurator dyskretnie się uśmiecha. Zadaje pytania, okazuje zdjęcia.
Na chwilę zapomina o przeszłości.
Słodkawy zapach żula z czasem wypełnia duszny pokój.




[KC, AD, sierpień 2015]

piątek, 14 sierpnia 2015

nuż w bżuhu

Zdarzają się praktycy i naukowcy, którzy myślą, że w obecnie obowiązującym kodeksie postępowania karnego ustawodawca zapisał zasadę prawdy materialnej. To przejaw ignorancji, zaniedbań w zakresie samokształcenia i intelektualnej gnuśności.

Wyjawienie prawdy należy poprzedzić przywołaniem ducha radykalnych demaskatorów, bojowników o nowy ład, nową sztukę, społeczną świadomość. Patronami tego tekstu niech będą zatem Tadeusz Peiper (bratanek tak dobrze znanego komentatora Leona), Anatol Stern oraz Bruno Jasieński. Kilka poniższych uwag powstało pod wpływem wymiany zdań pod jednym z wcześniejszych tekstów oraz odezwy Sterna i Jasieńskiego z 2 jednodńuwki futurystuw: „dźgnięte nożem w bżuh ospałe bydlę sztuki polskiej zaczęło ryczeć (…) obywatele pomużće nam zedżeć z was wasze znoszone od codziennego użytku skury. (…) czerwony sztandar oddawna już stał śę w polsce czerwoną hustką do nosa. demokraci wywieśće sztandary ze słowami naszych szwajcarskih pszujaćuł: hcemy szczać we wszystkih kolorah” (nuż w bżuhu. 2 jednodńuwka futurystuw. krakuw warszawa listopad 1921)


Dźgając Państwa w dobrze odżywione adwokackie, prokuratorskie, sędziowskie, profesorskie i asystenckie brzuchy informuję zatem, że w obecnie obowiązującym kodeksie postępowania karnego nie zapisano zasady „prawdy materialnej”. Nie posłużono się bowiem pojęciem prawdy w znaczeniu klasycznym, opracowanym przez Arystotelesa: veritas est adaequatio conformitas intellectus et rei (zakładam, że prawda „materialna”, to ta o której pisał wspominany uczony, zresztą wskazują na to również autorzy podręczników do procesu karnego – np. R. Kmiecik, E. Skrętowicz). Gdyby tak uczyniono, to moglibyśmy śmiało powiedzieć, że twórcy mojego ulubionego aktu prawnego to kompletni idioci i ignoranci. Wszak od tysięcy lat ludzkość  stara się uporać mankamentami nauki o prawdzie w ujęciu Filozofa (tu warto zaznaczyć, że w Corpus Aristotelicum znajdujemy trzy rodzaje prawdy, o czym dowiedziałem się z artykułu pana Waldemara Gontarskiego). Nie sposób więc zakładać, że Wielcy Piszący nie słyszeli nazwisk: Bacon, Berkeley, Hume, Leibnitz, Kant, Schleiermacher, Husserl, Tarski, itd. Nie mogli więc, jak sugerują to niektórzy uczeni i praktykujący na niwie Ukochanego Aktu, odnosić się do definicji prawdy z wykopalisk. Byłoby to groteskowe i niepoważne, a zatem w art. 2 par. 2 kpk zapisali, że podstawą rozstrzygnięcia powinny być prawdziwe ustalenia faktyczne. Nie ma mowy o prawdzie materialnej, bo Twórcy wiedzieli jak skompromitowane, nieostre i poddane wielowiekowej krytyce jest to pojęcie w ujęciu klasycznym (na które to ujęcie wskazuje określenie „materialna”). Jest oczywiste, że mieli na myśli prawdę wynikającą z dowodów i stanowiska stron.

W regułach wykładni językowej, systemowej i funkcjonalnej próżno szukać argumentów za przyjęciem, że polski kodeks postępowania karnego stoi na gruncie zasady prawdy materialnej. Wszak nie ma legalnej definicji pojęcia użytego w art. 2 par. 2 kpk, a odwołując się do języka potocznego nie możemy – co należy powtórzyć – sięgać do znaczenia aktualnego 2300 lat temu. Nie możemy też przekreślać tych dwóch tysięcy lat pracy filozofów, którym nie udało się dopracować koncepcji prawdy materialnej, natomiast udało im się ją zweryfikować negatywnie. Wiara w prawdę materialną podobna jest przekonaniu o skuteczności środka dowodowego w postaci tortur.

Należy przy okazji dodać, że niczego nie ma o prawdzie materialnej w Konstytucji. Inaczej twierdzą autorzy B. Nita i A. Światłowski (PiP 1/2012, s. 33 i nast.) jednak wychodzą oni z błędnego, barbarzyńskiego założenia, że ustawodawca nie przekroczył intelektualnie Średniowiecza i w Ukochanej Ustawie korzysta z wydobytego z gruzowisk i zgliszcz pojęcia prawdy materialnej. W art. 45 Konstytucji jest mowa o sprawiedliwym rozpatrzeniu sprawy, co obliguje organ do wsparcia orzeczenia na wszystkich, prawidłowo przeprowadzonych i rzetelnie ocenionych dowodach. Tylko tyle, jednak więcej nie trzeba.

Jeśli prawidłowo odczytać pojęcie prawdy z art. 2 par. 2 kpk, to nie ma potrzeby stawiania tezy o rzekomych odstępstwach od zasady wsparcia orzeczenia na prawdziwych ustaleniach faktycznych, w przypadku konieczności skorzystania z fikcji procesowej narzuconej art. 5 par 2 kpk, czy też zastosowaniem trybów konsensualnych. W takim wypadku, w myśl zasad sprawiedliwości proceduralnej, prawda pozostaje prawdą, wynikającą z dowodów i oświadczeń stron. Orzeczenie, jakkolwiek być może oparte na ustaleniach niezgodnych z tym co rzeczywiście się wydarzyło, wynika jednak z prawdziwych ustaleń faktycznych. Prawdziwych w rozumieniu art. 2 par. 2 kpk, bo zgodnych z tym co się udało udowodnić.


Proszę teraz chodzić z nożem w bżuhu. hociaż pszecież codzienność to prawda dowoduw, nie materialna, ona tylko w muzgach ignorantuw.  

piątek, 24 lipca 2015

Niech wygra Jan

Bardzo chciałbym, żeby nowym dyrektorem Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu w Krakowie został pan Jan T. Lokalna prasa próbuje wywierać presję na komisję konkursową akcentując fakt, iż kandydat występuje w niewdzięcznej roli oskarżonego w dwunastu procesach karnych, przy czym niektóre z nich trwają od wielu lat. Ma to rzekomo wykluczać możliwość pełnienia funkcji dyrektora ZIKiTu.


Kandydata nie znam. Widziałem go zaledwie kilka razy. Nie wiem czy jest dobrym organizatorem, czy krzyczy, czy domaga się, czy lubi rybę. Jego zwycięstwo będzie jednak miało znaczenie zasadnicze. Jeśli bowiem od wielu lat, my – społeczność prawników tego miasta, nie potrafiliśmy tak wszystkiego zorganizować, by przesądzić czy pan Jan T. jest winny, czy niewinny, to komisja konkursowa jest uprawniona do pokazania, że ma do nas taki stosunek jaki poeta Bursa miał do małych miasteczek. My tego potrzebujemy.  

wtorek, 14 lipca 2015

Kapitulacja

Wybitny poeta rosyjski Niekrasow czynił w życiu wszystko to, co potępiał w swoich utworach. Poeta „ludu, żalu i pomsty” był jednocześnie zapalonym myśliwym, obżartuchem i nie stronił od luksusu. Majątek zrobił na wierszach i grze w karty, chociaż trzeba pamiętać, że z biedy wyciągnął go niejaki Panajew. Po pewnym czasie Niekrasow przejął dom dobroczyńcy, czasopismo i małżonkę (tak przynajmniej opisał to S. Mackiewicz w „Dostojewskim”).

Poeta Niekrasow to była postać heroiczna. Niełatwo bowiem zachować konsekwencję w prezentowaniu postawy niespójnej. Przez ostatnie 10 lat głosiłem pogląd, zgodnie z którym jakakolwiek edukacja prawnicza pozbawiona jest sensu, a jednocześnie byłem w różne formy w tej edukacji zaangażowany. Co gorsze stałem na stanowisku, że do wykonywania zawodu sędziego czy adwokata wystarczy ukończenie szkoły podstawowej ale zarazem oczekiwałem, że współtowarzysze aplikanci będą wnikliwie czytali czasopisma, orzecznictwo i komentarze. Te doświadczenia zmuszają do uznania wielkości i wyjątkowości poety Niekrasowa. Osoba pozbawiona szczególnych cech, jakimi dysponował ten zręczny literat, musi w końcu skapitulować. Konsekwentnie trzeba więc powiedzieć: precz z edukacją (nawet jeśli miałoby się okazać, że powodem przyjęcia tego poglądu jest zbyt częste w dzieciństwie, wykorzystywanie radiomagnetofonu marki Grunding do odtwarzania kasety, której wkładkę pomalowano długopisem w cegiełki).

W ostatnim tchnieniu niekonsekwencji muszę przyznać, że nieznaczny udział w działaniach jednej z poradni prawnych (dla dobra tej poradni nie można pozwolić na jej identyfikację) był aktywnością ekscytującą. Ta przygoda zapewniała pełne spektrum doznań duchowych i naukowych z wygodnej pozycji recenzenta cudzej pracy. Trzeba być jednak człowiekiem młodym i pełnym entuzjazmu, by unieść ciężar zespołu zdarzeń prowokowanego relacją pomiędzy klientem, a studentem. Zmęczenie i zmiana kategorii wiekowej wyklucza z grona akuszerów młodej myśli prawniczej, szczególnie kiedy dochodzi się do przekonania, że albo student wszystko potrafi od razu albo niczego nigdy się nie nauczy. Teraz niech tracą wiarę młodsi, piękniejsi.


Przez ostatni rok trwałem jeszcze przy okazjonalnym prowadzeniu zajęć dla aplikantów. Miało to istotny wymiar finansowy (bo kredyty, pożyczki, alimenty). Jestem wdzięczny za zaangażowanie mnie do tej roboty, jednak dalej nie mogę. Wszystko niszczą obowiązkowe zajęcia, podpisywanie listy, brak wspólnego kodu kulturowego, brak umiejętności wzbudzenia entuzjazmu grupy (i inne okoliczności poboczne). Dodatkowo w tym sezonie doszedłem do przekonania, że pierwszy rok aplikacji adwokackiej powinien sprowadzać się do uczestnictwa w zajęciach teatralnych, zakończonych egzaminacyjnym przedstawieniem Kopciuszka, czy Królewny Śnieżki. Wielu albo się wstydzi albo są wielkimi prawnikami, więc takie kółko teatralne być może jeszcze by pomogło, ale na pewno nie warsztaty z pisania apelacji. Te jeszcze nikogo nie uratowały. 

wtorek, 30 czerwca 2015

Ta wojna się nigdy nie skończy

Opowiem wam inną przygodę, dziwniejszą. Wcale nie o tym, że Państwo złe, że porażka, nieszczęście, pokrzywdzenie, że przysyłają telewizję, która kłamie. 

Trzy lata temu czytelnik zaproponował złożenie skargi do ETPCZ. Trzeba to podkreślić, że wyłącznie z inspiracji tego czytelnika pismo zostało sporządzone, sam nigdy bym tego nie wymyślił. Chodziło o przetrzymywanie nieletnich w schroniskach bez orzeczenia sądu. Ten stary tekst można przeczytać tutaj. Skargę poparła Helsińska Fundacja Praw Człowieka, rząd co do zasady nie polemizował. Stanowisko ludzi władzy było o tyle zaskakujące, że kiedy dzwoniłem do schronisk dla nieletnich i pisałem do sądu, że nie można więzić dzieci bez stosownego orzeczenia, to moje wywody budziły zdumienie. Nawet Rzecznik Praw Dziecka nie podjął jakiś energicznych działań. Dla wszystkich było oczywiste, że jak sprawa prowadzona jest w postępowaniu poprawczym, to automatycznie przedłuża się pozbawienie wolności ponad 3 miesiące, pomimo tego, że sąd nie wydał żadnego postanowienia. Mówiąc inaczej byłem dla nich człowiekiem z kosmosu.

Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, że to się działo naprawdę i trzeba było pisać do jakiegoś odległego miasta w obcym państwie, żeby ktoś dostrzegł bezprawną praktykę sądów i schronisk (na pewno dwóch, nie sprawdzałem jak działają inne).  

Dzisiaj Europejski Trybunał Spraw Człowieka skargę uwzględnił, stwierdził naruszenie art. 5 par. 1 Konwencji, art. 5 Par. 4 Konwencji i zasądził 5000 Euro zadośćuczynienia. Wyrok dostępny tutaj:  http://hudoc.echr.coe.int/sites/eng/Pages/search.aspx#{"itemid":["001-155716"]}  Numer sprawy 57722/12. 



W kolejce czekają sprawy stosowania aresztu pomimo prowadzenia postępowania z naruszeniem naczelnych zasad procesu karnego, czy brak możliwości sporządzenia apelacji w zakresie dotyczącym materiałów niejawnych.  Być może też trzeba szybko pisać skargi. Wszak powiada Jakub Biłuński: ta wojna się nigdy nie skończy. 



niedziela, 28 czerwca 2015

Rozbijemy zabawę

W reżimowych mediach dużo o zmianach w procedurze karnej. Za pisanie o małym przewrocie w prawie materialnym gorzej pewnie płacą, albo badania dowodzą, że o tym trzeba tylko trochę. Nadto złowróżbnie milczy prokurator Jacek Skała (odnotowaliśmy jedynie krytykę zmiany okresu przedawnienia, ale to chyba najmniej istotna modyfikacja), a przecież i oskarżycielom może być trudniej i przestępcom, z powodu niektórych nowości, łatwiej. Póki co nie ma więc komu naciskać magnatów prasowych, by wydali stosowne dyspozycje swym bezwzględnym reporterom i redaktorom.

Piszą tymczasem o rewolucji w procesie. Nie dostrzegają, że większy ferment od ustawodawcy zrobili ostatnio wspaniali obrońcy Romana Polańskiego przekonując sąd do przeprowadzenia dowodu z filmu. Z nieznanych przyczyn to osiągnięcie nie przyćmiło produktu w postaci dwóch nowelizacji procedury karnej. To fatalnie. Przecież ustawodawca nie zmienił art. 2 par. 2 kpk, art. 79 par. 1 kpk, zaś w art. 167 par. 1 kpk dopuścił inicjatywę dowodową sądu w „wyjątkowych wypadkach”. Te „wyjątkowe wypadki” będą zachodziły równie często jak dotychczas przytrafiały się „szczególne okoliczności”, o których mowa w art. 263 par. 2 kpk, czyli zawsze. Coś tam się zmienia, ale zasadniczo nie sposób dociec skąd reklama tej fasady. Z perspektywy obrońcy będzie dokładnie tak jak było: o przebiegu rozprawy i prowadzonych dowodach decyduje sędzia. Wnioski dowodowe i tak się zawsze składało, a nie jest chyba jakimś kopernikańskim przewrotem przeniesienie ciężaru odczytywania zeznań i wyjaśnień na strony. Jakkolwiek zmiana ta wymusza przygotowanie do rozprawy i spowoduje niechybnie wiele ciekawych układów procesowych, na kanwie których będzie można konstruować niebanalne zarzuty w środkach odwoławczych, ale to raczej powinna być pożywka dla koneserów, nie redaktorów.

Lękając się kolejnych donosów chcę jednak robić to co robi prasa reżimowa. Nie sposób przepisywać te inspirujące teksty, więc by wszyscy byli zadowoleni nie napiszę o istotnych zmianach w kodeksie karnym, a o tym co się nie zmieniło, bo część niezmieniona jest bardzo dobra. W niej właśnie przetrwała instytucja występku o charakterze chuligańskim i wszyscy powinniśmy się cieszyć, że nadal będzie można z niej korzystać. Warto przy tym odnotować, że Trybunał Konstytucyjny wykazał należytą czujność i orzekł w dniu 9 czerwca 2015 o zgodności z konstytucją art. 115 par. 21 k.k.

Pod wpływem tego wzruszającego orzeczenia i lektury znowelizowanego kodeksu karnego (bardzo dobra kombinacja art. 57a, 69 par. 4 i 69 par. 1) muszę dokonać jeszcze jednego aktu ekspiacji i samokrytyki (tekst „Wybranka” nie zadośćuczynił wszystkim wyrządzonym społeczeństwu krzywdom). Otóż pomimo zdolności prekognicyjnych przez lata uważałem reżysera Romana Polańskiego za postać, która odegra zasadniczą rolę dla prawa karnego materialnego, nie zaś procesowego. Wydawało mi się bowiem, że etiuda „Rozbijemy zabawę”, w miarę rozwoju techniki, zastąpi art. 115 par. 21 k.k., bowiem – jak błędnie uważałem – ukazywała istotę występku o charakterze chuligańskim. Miałem nadzieję, że kodeks przyszłości, zamiast opisywać definicję, będzie wyświetlał czytelnikowi ten film i sąd pod jego wpływem będzie decydował o stosowaniu art. 57a k.k. Takie rozwiązanie legislacyjne uważałem za równie precyzyjne jak obecne, a jednak znacznie ciekawsze i być może skutkujące ograniczeniem sędziowskich rozterek. Problem w tym, że po dwudziestu blisko latach ponownie obejrzałem „Rozbijemy zabawę” i nie dostrzegłem tam żadnych chuliganów, którzy bez powodu leją uczestników balu. Oni mają powód niezwykle ważki.

Myliłem się zatem po dwakroć, jednak teraz już wiem:

  1. Film nie opowiada o występku chuligańskim
  2. Obecna definicja w art. 115 par. 21 k.k. jest bardzo dobra.



Ja Państwu takich pomyłek nie życzę.  



p.s. Dzisiaj w Dzienniku Gazecie Prawnej jest ten tekst: http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/879992,zmiany-w-kpk-2015-dowod-sluzb-wyeliminowany-z-procesu.html. Teraz już wiadomo dlaczego w gazetach nie piszą o zmianach w k.k. 
Bohaterom tekstu i autorowi należy się najwyższe uznanie za koncepcję zakładającą, że jeśli w art. 1 k.k. nie ma mowy o kontratypach, to takie zachowania (kontratypowe) stanowią przestępstwo z perspektywy stosowania art. 168a kpk.  Tym wytrawnym egzegetom nigdy nie dorównamy. Zawsze uważałem, że czytając komentarze, a co gorsza próbując myśleć, grzęźniemy w ślepej uliczce. 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Wybranka

Zadzwonił pan z gazety i okazało się, że prowadzona jest dystrybucja korespondencji RPO w sprawie jednego z niegdysiejszych wpisów. Ja to Państwu opowiem w sposób sobie właściwy.

Zdradziecki atak złego obywatela Burdy nastąpił kilka miesięcy temu. Perfidnie, a nade wszystko znienacka, uderzył on w policję i sądy z taką mocą, że przerażonym funkcjonariuszom przed kamerami rozmazywały się twarze. Służby prasowe podjęły nierówną walkę, ale agresja złego obywatela Burdy była nie do powstrzymania. Samotni, wylęknieni i bezradni musieli być policjanci kierujący tutejszą policją. Co rusz klikali pewnie myszką na tekst o art. 50a k.w. i truchleli. Na nic zdało się wsparcie prasy i telewizji, na nic słuszne głosy oburzenia telewidzów i czytelników. Zło zbierało obfite plony, a nikt nie udzielał skutecznej pomocy nieszczęsnym (trzeba przy tym odnotować, że kolejnym przejawem dziwności bytu jest fakt, że policjantów, którzy zajmują się pracą, atak ten jakby nie dotyczył i być może nawet ich nie zainteresował, okoliczność ta potwierdza jednakowoż potworną nikczemność i skrytobójczą moc agresji). 

Wydawało się, że wszystko już stracone, świat runie zaraz w ohydną obłudę, zaś my unurzamy się w zbrodni. Zły obywatel Burda triumfował i sycił się zwycięstwem nad wszystkimi organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Opanował je, zawładnął i uczynił nieprzydatnymi do użytku. Wtedy Pan (bo któż inny?) natchnął Wybrankę. 

Wybranka nazywała się Aleksandra Wentkowska. Była doktorem prawa, pełniła funkcję Pełnomocnika Terenowego Rzecznika Praw Obywatelskich, a zatem była idealnym obrońcą policji i sądów przed okropnym atakiem obywatela. 

Wybranka sporządziła pismo. Korzystając z jej uprzejmości możemy zaprezentować ten dokument bez skrótów. Przed jego lekturą warto uświadomić sobie jak wielką i awangardową pracę interpretacyjną wykonała autorka. Otóż z art. 1 ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich wcale nie łatwo wyczytać, że celem istnienia instytucji Rzecznika jest ochrona organów państwa przed obywatelem (nawet złym Burdą). Wybrance się to jednak udało i chociażby z tego powodu każdy sympatyk egzegezy tekstów prawnych winien darzyć ją szczególną atencją.  












Z naszej perspektywy najważniejszy fragment wystąpienia, to ten, w którym zwrócono uwagę, że „trudno zaakceptować sytuację, w której adwokat zamieszcza w treści swego bloga wypowiedzi, (...) które mogą obiektywnie zostać uznane za naruszające zasadę niezawisłości sędziowskiej, nadto zawierające formułowane bez uzasadnienia zarzuty kierowane pod adresem organów stojących na straży bezpieczeństwa publicznego i strzegących praworządności, a także wręcz ośmieszających osoby wykonujące ww. zawody.” Wcześniej autorka wskazała na przykłady nieprawidłowych wypowiedzi złego obywatela Burdy: o „niesprawiedliwym karaniu przez sądy” i o „umiejętnym biciu w tym mieście przez policjantów”. 

Cytowany fragment zmiażdżył złoczyńcę. Wprawdzie autorka nie przedstawiła swojej propozycji interpretacji art. 50a k.w., jednak widać wyraźnie, że ma rację. Warto też zwrócić uwagę na brawurową tezę (ale przecież po głębszym namyśle nader trafną), o naruszeniu zasady niezawisłości sędziowskiej. Przecież zły obywatel Burda, krytykując praktykę stosowania art. 50a k.w. powołał się w swoim tekście komentarz do kodeksu wykroczeń! Dobrze, że ten zuchwały zamach został zdemaskowany i potępiony. Sędziowie odetchnęli.

Pismo Wybranki jest jednym z najskuteczniejszych przejawów prawniczej sztuki epistolarnej ostatnich czasów. Otóż zły obywatel Burda postanowił wszystko zmienić. Przeprasza zatem i apeluje do Państwa, by nigdy nie krytykować policji i sądów. Szczególnie nie wolno sięgać do takich środków wyrazu jak ironia, pastisz, karykatura. Nie wolno kwestionować praktyki stosowania przepisów, najlepiej w ogóle nie czytać i nie powoływać komentarzy, czy tez z piśmiennictwa! Organy Państwa trzeba chwalić i mówić o nich radośnie, z zapałem. W społeczeństwie obywatelskim, w którym Rzecznik Praw Obywatelskich strzeże wszystkich obywateli i wszystkie jeziora, jakakolwiek dyskusja jest zbędna, jest zdradziecka i tylko niepotrzebnie jątrzy. Od dzisiaj, z całego serca i mocy, wszyscy razem, pomagamy policji i sądom. Kochamy je i przestajemy być wichrzycielami. 

By jeszcze bardziej Państwa przekonać podajemy pierwszy pozytywny przykład naszego apelu. Poniżej zamieszczamy fotografię części obywatela (a dokładniej oka), dla którego Rzecznik Praw Obywatelskich niczego nie musi robić. Obywatela, który zachował się bardzo odpowiedzialnie i pomógł policji tuż po zatrzymaniu. Obywatela, który nie czekał, nie zastanawiał się, nie musiał być upominany pisemnie przez dr Aleksandrę Wentkowską. Obywatela, który (co udokumentowano stosowną notatką służbową) pobił się sam.