poniedziałek, 31 marca 2014

Wszechobecność

Funkcjonowanie krakowskiej Prokuratury Apelacyjnej w przestrzeni medialnej jest tajemnicze i ekscytujące. W zjawisku tym wyistacza się potworna dziwność bytu, relatywizm, ale nade wszystko kontemplacji tego fenomenu towarzyszy przeszywający smutek, samotność obserwatora pozbawionego poczucia współuczestnictwa w postrzeganiu świata. Lektura niektórych doniesień powoduje też wzmożoną potrzebę nabycia preparatu UBIK, jednak dotychczas ten fantastyczny środek nie został wprowadzony do obrotu, przynajmniej w dostępnej rzeczywistości.



Z czasem stało się jasne, że odbiór sygnałów Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie oznacza, że ciało abonenta zdeponowane jest w ekskluzywnym Moratorium Ukochanych Współbraci w Zurychu. Stan półżycia urozmaicany jest informacjami np. o zaawansowanym stadium przygotowań zamachu na sejm. To się oczywiście nie dzieje, bo zaskakująco wiele rzeczy się nie dzieje, o czym przypomniała ostatnio p. Kamila. To tylko wykupiony za ogromne pieniądze program utrzymywania aktywności mózgu osób w stanie pomiędzy życiem, a śmiercią. To program Pozostań Aktywny Po Śmierci.



Zaletą programu jest świadome wprowadzenie błędów, które abonent może samodzielnie identyfikować, oburzać się ich wystąpieniem i próbować porządkować zaoferowaną mu rzeczywistość. Na przykład w Gazecie Wyborczej, która miała się rzekomo ukazać w zeszłą sobotę zamieszczono tekst o zorganizowanym przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie panelu dyskusyjnym: „Dziennikarskie prawo do informacji, a tajemnica postępowania karnego”. Znalazło się tam zdanie: „Jednym z powodów spotkania było m.in. ujawnienie przez adwokata na blogu materiałów z niejawnego posiedzenia sądu w sprawie aresztowej”. Dzięki lekturze donosu dyscyplinarnego typuję właściwy wpis. To nie adwokat był autorem. To nie materiały z niejawnego posiedzenia zostały ujawnione. Teraz mogę rozważać, czy moderator programu wprowadził wariant błędu dziennikarza, czy wariant przekazania złej informacji przez źródło. Trudno się zdecydować. Rzucam monetą. Sprawdzam. Na niej wizerunek Philipa D...

wtorek, 25 marca 2014

Drugi dzień wiosny



Poniżej historia prawie prawdziwa. Prawie, bo ja też nabieram poczucia, że jednak bardzo dużo rzeczy się nie dzieje. I to też przecież nie mogło się wydarzyć, bo policjanci postępują z zatrzymanymi tak, jak chcieliby, aby ich traktowano w tej nieprzyjemnej jednak sytuacji. Dlatego właśnie  to, co poniżej, to się nigdy nie wydarzyło.




Z pogróżek popołudniowego przesłuchania zrobił się plan sobotniego przedpołudnia. Miałam zapas czasu, lecz jadąc tam, cisnęłam gaz wściekle, niepomna, że Opel Astra 1.4 to nie Bugatti 16.4 Veyron. Najpierw zobaczyłam dziewczynę, płakała i ciekło jej z nosa. Mama przytulała ją, a ja dawałam na przemian instrukcje i świeże chusteczki higieniczne.

Przesłuchanie rozpoczęło się sprawdzeniem danych i odczytaniem zarzutu. Zrozumiała, przyznała, że miała, ale nie wie ile. Z dwóch jointów mieszanych z tytoniem dzielni funkcjonariusze wyodrębnili 1,34 grama marihuany (taki diler to marzenie każdego konsumenta). Łzy ciekły po policzkach, a gluty wyglądały z nosa, żyjąc własnym życiem. Funkcjonariusz cierpko przywołał je do porządku.

Brawurowo rozpoczął gradobiciem pytań: z kim, dokąd, po co od kogo i numer buta. Gluty oszalały. Po mojej, trzeciej z rzędu, prośbie o swobodną wypowiedź przestał, oponując nieśmiało, że protokół ma mieć ręce i nogi. Powiedziała swobodnie prawie wszystko*. Że z koleżankami, kolegami, park, policja, przeszukanie bez wylegitymowania i podania powodu, szarpanie za rękę (kto? ten pan co tu siedzi teraz), krzyki w radiowozie (ta pani co siedziała) żeby powiedziała od kogo, że będzie siedziała w więzieniu do osiemnastego roku życia za gnojka, którego kryje. Że na komisariacie kształtowanie osobowości (perswazja poza protokołem, bez obecności osób trzecich - kto? ta pani co do telefonu powiedziała, że się nazywa...). Że na izbie było strasznie. Że nigdy więcej, nigdy przedtem, żałuje, chce do mamy i do domu.

Poprosiłam o protokołowanie moich pytań, oświadczeń rodziców (o piątkowych rozmowach że jak powie od kogo ma to wyjdzie od razu) i stwierdzanie ripost z urzędu w protokole.

Zażądałam imienia, nazwiska i stanowiska służbowego funkcjonariuszki, która jechała w radiowozie z Bohaterką. Odwiodłam od zamiaru umieszczania odmowy podania tych danych jako mojego oświadczenia. Analogicznie było z wnioskiem o odpis protokołu przesłuchania, po polemice - że podstawa jest: o tu! (przecież nie ma absolutnie, nie tu i nigdzie). Odmowa i próba umieszczenia odmowy w protokole jako moje oświadczenie. Odgryzłam (w głowie) kawałek ucha. Zapytał tylko o to, od kogo miała. Odmówiła odpowiedzi na to pytanie.

W niedzielę rano, zaraz po przebudzeniu, napisałam zażalenie.


*Już w domu Bohaterka przyznała się mamie, że była wieziona w kajdankach na przesłuchanie. Funkcjonariusz zapytany przez Bohaterkę, dlaczego to robi (nie stawiała oporu) poinformował, że on może wszystko.

sobota, 22 marca 2014

Dzień wagarowicza

W tym mieście dzieci jeszcze długo będą biegały z nożami i maczetami. Będą odcinały wrogom kończyny i zabijały ich. Będą nienawidziły policji. Będą złe jak ci, którzy je ścigają.

Było tak:

Kazałem jej wrócić na komisariat. I tak od tygodnia się nad nią znęcałem, więc jeszcze trochę cierpienia nie mogło zaszkodzić. Sprawdziłem czy umie pracować 36 godzin bez przerwy, czy dobrze znosi nawał zadań, deprecjonowanie, niezadowolenie, narzekanie. Był piątek, popołudnie, dzień wagarowicza. Zgodziła się bez entuzjazmu. Współautorka Kamila Czajkowska wyraźnie słabła, ale obiecała, że pójdzie do naczelnika.

Kilka godzin wcześniej nie udało jej się spotkać z Bohaterką. Nawet jej nie zobaczyła. Widziała tylko tatę (skupiony, napięty) i mamę (rozedrganą, płaczącą). Czekali pod komisariatem.

Bohaterka od 9 rano spędzała dzień wagarowicza z policjantami. Powinna być w szkole (jak stwierdził ważniejszy policjant), ale nieopatrznie posiadała w swym plecaku dwa jointy z marihuaną. To było oczywiście strasznie głupie. Od marihuany dziewczęta robią się grube i nieciekawe, a w konsekwencji kończą w biedzie, wiążąc się z życiowymi nieudacznikami. Nie każdą jednak stać na sądy analityczne a priori.

Dwa jointy w plecaku piętnastolatki to jest dla policji gruba sprawa. Należałoby zaangażować czterdziestu detektywów, ale takimi siłami nie dysponuje lokalny komisariat. Tymczasem ona się śmiała w czasie zatrzymania. Śmiała się rozmawiając z funkcjonariuszami! Sprawę trzeba więc zbadać gruntownie, a braki kadrowe nie wykluczały skorzystania z metody łatwej i skutecznej: milicyjnego zatrzymania wydobywczego. Przecież wcale nie było ważne, że z dziewczyną jest jakiś problem, skoro w tym wieku nie potrafi – niczym Stachura – wskazując powietrze wyrzec: This is my hash. Można ją było poświęcić, uwięzić, wprowadzić w świat bardziej zaawansowanej patologii (przyjaźnie z izby dziecka to jak przyjaźnie z modelarni – na całe życie). Wszak śmiała się i nie chciała powiedzieć skąd to ma. Ta fascynująca zagadka pochłonęła śledczych, a kiedy prawdziwy mężczyzna złapie trop, to dobro nastolatki nie ma żadnego znaczenia.

Funkcjonariusz prowadzący sprawę poinformował zatem rodziców: córka nie chce powiedzieć skąd ma ziele, to my ją trzymamy 48 godzin. Właśnie z tego powodu współautorka Kamila Czajkowska udała się na komisariat. Bohaterkę odwieźli już na izbę dziecka, więc rozmawiała z funkcjonariuszami.

Policjant prowadzący sprawę: nie powiedziała od kogo to ma. My musimy wszystko sprawdzać od drugiej strony. Mamy 48 godzin, trzeba szukać, przesłuchiwać świadków. Ona się śmiała. Trzeba będzie czekać. Na izbie dziecka jest bezpieczna, ma jedzenie, ubrania czyste. Nie można nic zrobić. Nie można jej wypuścić.

Po tej rozmowie współautorka Kamila Czajkowska udała się do samochodu. Brak możliwości przeciwstawienia się uwięzieniu tej nastolatki to piękne zwieńczenie tygodnia. Właśnie wtedy kazałem jej z powrotem iść na komisariat. Podobno tato Mika Tysona, kazał mu tak kiedyś wrócić na ulicę i wziąć rewanż na jakiś zbójach. Mike bał się, ale wrócił i wygrał. Przez jakiś czas kontynuował tę passę. Niestety ja nie byłem tatą (Kamili), a ona Tysonem.

Pani policjantka kierująca zespołem zajmującym się nieletnimi uznała, że najlepszym miejscem do rozmowy ze współautorką Kamilą Czajkowską jest poczekalnia (z której korzystali wówczas inni petenci). Wierzyła w liczbę 48. Na resztę spuśćmy kurtynę miłosierdzia.

Ten ważniejszy pan policjant uśmiechał się dobrotliwie. Stwierdził, że jak on dziewczynki nie zamknie, to przełożeni będą mieli pretensje, że policjanci mają 48 godzin („niech Pani sobie przeczyta ustawę”), że są przesłanki, bo przecież ona powiedziała, że nic nie powie, a mogła by się z koleżankami kontaktować. Współautorka Kamila Czajkowska przełamując zmęczenie fizyczne i psychiczne stwierdziła przytomnie, że przecież Bohaterka nie została jeszcze przesłuchana i jeszcze nie wiadomo co powie, szczególnie, że najpewniej skorzysta z pomocy prawnej. Rozmówca stwierdził jednak, że policjanci zawsze rozmawiają jak zatrzymują i to nie jest protokołowane, ale wystarczające. Te rozmowy, to wszystko co trzeba do zatrzymania.

Współautorka poprosiła o stanowisko na piśmie, z potwierdzeniem, że zatrzymanie wynika z nieformalnych rozmów, podczas których dziecko miało stwierdzić, że nie ujawni skąd miało narkotyki, że przełożeni robiliby kłopoty, gdyby nie została zatrzymana, że 48 godzin to taka praktyka. Odmówił.

Do biura przyjechała wściekła. Nie była już zmęczona. Pokrzykiwała. Wymogła na mnie żebym zadzwonił do tego naczelnika. Nie miało to większego sensu, pozostaliśmy przy swoich stanowiskach.

Teraz jest noc. Być może ci, którzy zatrzymali Bohaterkę opijają pierwszy dzień wiosny. Być może ci, którzy dowiedzieli się o zatrzymaniu Bohaterki ostrzą już noże.

Relacja współautorki z porannego przesłuchania w kolejnym odcinku.

sobota, 1 marca 2014

Szef dzieckiem podszyty

Szef ABW okropnie grymasi. Jak dziecko chce, żeby go prosić, a on będzie się zastanawiał, rozważał, wybierał i podejmował decyzje.

Może nie jest to jednak dziecięce grymaszenie, a rozkapryszenie pensjonarki, łaknącej możliwie obfitych dowodów zainteresowania i admiracji. Być może Szef ABW chce z bezwzględnością księżniczki powiedzieć: ciebie nie posłucham prowincjonalny adwokacie, ale jak do mnie Sąd napisze, jak mnie Sąd zaszczyci, to się zastanowię i niewykluczone, że nawet zgodzę.

Grymaszenie wzięło się stąd, że napisałem prośbę do Szefa ABW, by zniósł klauzulę tajności z części materiałów niejawnych wytworzonych w związku ze sprawą pana Brunona Kwietnia. To mogła być jedynie prośba – chociaż nazwana wnioskiem - bo ustawa o ochronie materiałów niejawnych nie wyposaża kogokolwiek w kompetencję do złożenia wniosku. Szef ABW może po prostu znieść klauzulę tajności, jest to jego arbitralna decyzja, niezależna od wniosków, próśb, itd. Szef ABW nie ma też obowiązku rozstrzygać, czy odpowiadać na tego rodzaju pisma. Jeśli się nie lęka i dostrzega przesłanki merytoryczne, to klauzulę znosi. Sam z siebie może (o czym jeszcze poniżej).

W imieniu Szefa, po odczekaniu stosownego czasu, odpisał Dyrektor w randze pułkownika. Poinformował, że w czasie postępowania sądowego powinienem pisać do sądu, a ewentualnie sąd może się zwrócić do ABW o zniesienie klauzuli tajności. Odpowiedź tę – jeśli nie jest przejawem grymaszenia, czy rozkapryszenia – należy interpretować mając na uwadze tę scenę z filmu „Rejs”, w której dokonano interpretacji piosenki śpiewaka. Otóż odpowiedź jest żartobliwa! Tego nie należy brać poważnie! Nie może być inaczej, bo przecież zgodnie z art. 6 ustawy o ochronie informacji niejawnych klauzulę znosi wytwórca materiału, nie zważając, na prośby, wnioski, nawoływania. Nie musi czekać, lustrować wnioskodawców i zastanawiać się, czy są odpowiednio godni. Dyrektor Departamentu Postępowań Karnych na pewno to wszystko wie, a gdyby treść przepisu okazała się jednak nie dość jasna, to proszę, oto jednoznaczna wypowiedź prokuratora Rafała Teluka (który z materiałami niejawnymi pracuje zapewne często, a tekst opublikował w periodyku: Prokuratura i Prawo 10/2011, str. 113 i nast., nadając tytuł: „Nieodtajnienie materiałów niejawnych jako przyczyna zwrotu sprawy do uzupełnienia”):

"Przepisy procedury karnej nie przyznają prokuratorowi (w fazie postępowania przygotowawczego), a także sądowi (w fazie postępowania jurysdykcyjnego), jakichkolwiek instrumentów umożliwiających ingerowanie w uprawnienia wytwórcy dokumentu, w tym procesy związane z przyznaniem klauzuli tajności i odtajnieniem uzyskanych materiałów. Organy, które w określonym stadium procesu stają się dysponentami materiałów niejawnych uzyskanych w czasie czynności operacyjno-rozpoznawczych, mogą jedynie zwrócić się do wytwórcy o rozważenie zasadności ich odtajnienia. W żaden jednak sposób gospodarze postępowania karnego (prokurator, sąd) nie są uprawnieni do żądania od wytwórcy odtajnienia dokumentu niejawnego.”

 
Nikt nie ma zatem zdolności postulacyjnej. Bez względu na pełnioną rolę procesową możemy jedynie sygnalizować potrzebę zniesienia klauzuli tajności i jest obojętne, kto ten sygnał przekaże. Zresztą wytwórca materiałów niejawnych, co ponownie trzeba podkreślić, nie musi czekać na żaden sygnał i na przykład w głośnej niegdyś sprawie nadbudowy jednej z krakowskich kamienic klauzulę tajności zniesiono bez zbędnej zwłoki. Dzięki temu dziennikarze Gazety Wyborczej mogli przeczytać o czym rozmawiałem z bohaterem tamtej historii w pierwszych godzinach roku 2007, ale o tym już było w innych tekstach.

Tu, w paśmie najniższej poczytalności, z dala od wrzawy wokół sprawy pana Brunona, trzeba odnotować, że żartobliwa odpowiedź ABW determinuje perspektywę poznawczą odnośnie wcześniejszych komunikatów w tej sprawie. To całe rzekome zagrożenie, zaawansowane przygotowania, uratowanie posłów, senatorów i prezydenta, to były żarty! To mówiono żartobliwie, jak teraz żartobliwie twierdzi się, że sąd powinien być adresatem wniosku o złożenie wniosku.

Jest też czarny scenariusz: w ABW nie wiedzą, że nie trzeba wniosku o zniesienie klauzuli tajności. Albo w ABW boją się znieść klauzulę tajności. Albo w ABW chcieliby znieść, ale nie potrafią.