środa, 25 maja 2011

Córka Szatana

Dzisiaj będzie długo, ale nie da się inaczej.

Gdy szedłem z nią przez sąd, adwokat S. dzwonił i prosił żebym jej przekazał, że ją kocha. To miało pewne znaczenie, on nie zamierzał się umówić, nie pragnął zostać przelotnym beneficjentem jej wyjątkowych wdzięków, a jedynie chciał przekazać wyrazy uwielbienia.  Była niewątpliwie jedną z najpiękniejszych dziewcząt świata i jedynie osobnik pozbawiony jakiejkolwiek wrażliwości mógłby rozważać cokolwiek innego poza ekstatyczną kontemplacją. Nie wiem czy informacja, że jest córką Szatana potęgowała zachwyt, czy studziła emocje.

Innym razem siedzieliśmy w tej podziemnej części sądu, gdzie prawie nie ma słońca. Próbowaliśmy ją nagabywać na rozmowy o teatrze, operze, o tym kiedy ma maturę i czemu nie poszła dzisiaj do szkoły. W między czasie nastąpiło posiedzenie w przedmiocie przedłużenia aresztu, na którym ponieśliśmy klęskę, ale które zawodowo niezwykle nas wzbogaciło (o tym w innym odcinku). Wróciliśmy do słońca i Adam stwierdził, że zawsze powinniśmy razem chodzić na rozprawy i zawsze powinno być tak pouczająco i zawsze powinna być ona. Rozważaliśmy jeszcze przez chwilę czy mamy do czynienia z  przypadkiem Ścierwnika Barbridga, co jednak wykluczyliśmy (przy okazji chwała słowiańskiej fantastyce).

Musicie też wiedzieć, że kiedy w sobotę zmagałem się ze stukilometrową trasą pewnej ekstremalnej imprezy na orientację napisał do mnie  kolega, który wiedział, że popełniłem niegdyś utwór o tytule „Dzień Strasznej Czaszki”. Mało kto o tym wie, a on wiedział. Jakoś łatwo przekonał mnie do ujawnienia skrywanej od dłuższego czasu działalności parapoetyckiej. Dzięki tej korespondencji dowiedziałem się o istnieniu pisma o idealnej formule. Jest to bowiem miesięcznik artystyczno – literacko – softerotyczny! Czyli zawsze jest pouczająco, ciekawie  i zawsze jest ona! Czy można wymyślić lepszą formułę czasopisma branżowego? Czemu nikt z redaktorów pism prawniczych nie poszedł tym tropem?! Czemu Czasopismo Prawa Karnego i Nauk Penalnych nie jest również pismem softerotycznym? Albo po prostu prawniczo - erotycznym? Czemu rozebranie się dla CZPKiNP nie wiąże się z prestiżem i istotnym wzmocnieniem pozycji zawodowej i społecznej?

Wystarczą niewielkie zmiany, skorzystanie z dobrych wzorców, by czytelnictwo literatury fachowej znacznie wzrosło. W czasie pierwszego krakowskiego forum karnistycznego prof. Piotr Kardas wyraził obawę, że poza współautorem nikt nie oddał się lekturze jednego z jego tekstów. Ileż byłby spokojniejszy o rzesze odbiorców gdyby obok tego tekstu został zamieszczony  stosownie atrakcyjny materiał fotograficzny.

Czytajcie:  http://www.catrinas.pl W majowym numerze brawurowy debiut Klaudii  w charakterze fotografa, co znaczy, że zapewne niedługo pójdzie w ślady ś.p. Józka Kurosawy Tomczyka. Czytajcie jednak wszystko.

Tyle o przedziwnej koincydencji związanej z jednoczesnym pojawieniem się Córki Szatan i pisma Catrinas.



poniedziałek, 23 maja 2011

Jeszcze raz o znacznej ilości


To było w złotych latach dziewięćdziesiątych, kiedy nikt nie przejmował się podsłuchami i świadkami koronnymi. Mężczyźni jeździli pociągami, wożąc kokainę w siatkach reklamówkach, rosły im muskuły, kochały ich dziewczęta, a uczciwi biznesmeni nie chodzili na policję, tylko dzielili się zyskiem. Było to dawno.

Potem świat się zepsuł, a koledzy przestali zachowywać się elegancko. Niektórzy zaczęli opowiadać te prehistoryczne historie w prokuraturach i sądach. Mówili o  pociągach, kobietach, kokainie, napadach, naradach, konfrontacjach  i haraczach. Było tego tak dużo, że nie pamiętali ile tych narkotyków przywieziono, ile sprzedano, a ile skonsumowano po drodze. Prokurator pisząc zarzut dotyczący wprowadzenia do obrotu znacznych ilości środków odurzających nie mógł wskazać konkretnych liczb, ograniczył się do stwierdzenia, że były to ilości znaczne.

Sąd rejonowy opisując przestępstwo również nie wskazał jaka ilość kokainy została wprowadzona do obrotu. W uzasadnieniu bardzo obszernie wytłumaczył się jednak z tego postąpienia, wywodząc, że jakkolwiek nie da się napisać jak dużo kokainy przewieziono pociągami, to jednak trzeba uznać, że była to ilość znaczna, bo świadek koronny mówił o wielu wycieczkach.

Sąd Okręgowy stwierdził, że ta technika redagowania opisu czynu nie budzi zastrzeżeń.

W kasacji zarzucaliśmy naruszenie art. 413 par. 2 kpk w zw. z art. 440 kpk (bo obrońca piszący apelację nie zarzucił naruszenia 413, a naruszenie prawa materialnego). Chodziło nam o to, że skoro nikt ostatecznie nie wie co to znaczny „znaczna ilość”, to najpierw trzeba wskazać gramy, kilogramy, a potem zastanawiać się czy to ilość zwykła, znaczna czy przypadek mniejszej wagi. Wszak w ostatnich latach sądy orzekały różnie przyjmując, że chodzi o narkotyki wystarczające dla odurzenia od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy osób. W Trybunale Konstytucyjnym oczekuje na rozpoznanie pytanie prawne SR Kraków Krowodrza dotyczące pojęcia „znacznej ilości”. Naukowcy też nie mogą się zdecydować. W tej sytuacji lansowaliśmy pogląd, że jeśli mamy polemizować z orzeczeniem Sądu Rejonowego, to musimy mieć opis czynu możliwie precyzyjny (art. 413 par. 2  kpk), czyli wiedzieć ile tych narkotyków nasz klient przewiózł w siatce typu reklamówka.

Tym razem się jednak nie udało. SN uznał, że nie mamy racji w sposób oczywisty, z czym trudno nam się pogodzić. Próżno oczekiwać jednak glosy krytycznej do tego orzeczenia. Naukowcy stronią od komentowania orzeczeń, które nie mają uzasadnień.

poniedziałek, 16 maja 2011

Łzy kontystki

O tej dziewczynie wiemy niewiele. W 1953 roku pracowała w magazynie drukarni Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Wówczas  miała 21 lat i po sześciu tygodniach zwolniła się, albo ją zwolniono. Była kontystką.

Najprawdopodobniej w roku 1998 starała się o aplikację adwokacką i złożyła oświadczenie lustracyjne (czy to możliwe, że jej się wtedy chciało zostać adwokatem?). Nie ujawniła epizodu z magazynu drukarni, sprzed 45 lat dzięki czemu, po długim procesie, została ostatecznie uznana za kłamcę lustracyjnego. Tę smutną historię możecie przeczytać w  jednym z biuletynów SN (wyrok II KK 247/03).

Sprawa kontystki dowodzi jak dziwna jest konstrukcja ustawy lustracyjnej (poprzedniej  i obecnej). Sąd nie może miarkować sankcji i dostosować jej do wagi kłamstwa (obecnie sąd dyscyplinarny). To tak jakby za kradzież gumiaków karać, jak za kradzież miliona dolarów w banknotach o niskich nominałach. Przecież gdyby oświadczenie lustracyjne było składane po pouczeniu odpowiedzialności karnej (art. 233 par. 6 k.k.), to nieszczęsnej kontystki zapewne nikt by nie sądził,  a jej kariera adwokacka mogłaby się wspaniale rozwinąć. Zatajenie  sześciu tygodni zatrudnienia w magazynie drukarni, jest czynem o znikomej szkodliwości społecznej, bo przecież nie wiązało się z jakąkolwiek formą pracy operacyjnej, ukierunkowanej na zwalczanie opozycji.

Problem ten – jak się wydaje – dostrzegł ostatnio Trybunał Konstytucyjny, uznając, że art. 21f ust. 2 ustawy z 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów jest niezgodny z art. 2 i art. 65 ust. 1 w związku z art. 31 ust. 3 konstytucji (sygn. K 19/08, wyrok z 19.4.2011). Przepis ten przewidywał jeden tylko rodzaj kary dyscyplinarnej – najwyższy (regulacja z art. 30 poprzedniej ustawy lustracyjnej prowadziła do tożsamych skutków). Wciąż nie ma jeszcze uzasadnienia, ale najpewniej o rozstrzygnięciu zadecydował właśnie brak możliwości miarkowania sankcji i automatyzm najsurowszej kary. Teraz korporacyjny sąd  dyscyplinarny rozstrzygnie czy kłamstwo było „duże”, czy „małe”, czy kłamca zostanie z skreślony z listy adwokatów, czy jedynie pójdzie do piekła.

Trybunał próbował otrzeć kontystce łzy. Kilka lat za późno.

środa, 11 maja 2011

Ręka Boga

Myślicie pewnie, że art. 439 par. 1 pkt. 1 w zw. z art. 40 par. 1 pkt. 5 kpk nigdy nie może zaważyć o skuteczności kasacji. Wydaje się wam, że jak ktoś występował w sprawie jako prokurator, to potem nie będzie sędzią. Tymczasem taka historia właśnie się przytrafiła i to w sprawie całkiem poważnej, bo dotyczącej zabójstwa.

Proces toczył się przez wiele lat, dotyczył wielu złych postępków, występowało w nim wielu oskarżonych. W roku 2003 na posiedzenie w przedmiocie przedłużenia tymczasowego aresztowania przyszedł prokurator.

Był to prokurator „przypadkowy”, nie będący referentem sprawy. Zapewne nie musiał się bardzo starać o przedłużenie aresztów, bo liczne zarzuty z art. 148 k.k. gwarantowały mu zwycięstwo. Niewykluczone, że posiedzenie szybko zapomniał, choć w sumie mało to prawdopodobne, gdyż sprawa była i głośna i wyjątkowa (właśnie z uwagi na ilość zarzutów zabójstwa).

Zapadł pierwszy wyrok przed Sądem Okręgowym, złożono liczne apelacje i część z nich okazała się o tyle skuteczna, że spowodowała uchylenie wyroku w zakresie jednego z zabójstw (akuratnie jedynego zarzuconego mojemu klientowi w tej sprawie). Proces rozpoczął się ponownie przed Sądem Okręgowym, a w składzie zasiadł niegdysiejszy prokurator. Posadziła go tam ręka Boga.

Nikt tego nie zauważył, ani obrońcy, ani oskarżeni, ani pozostali członkowie składu w Sądzie Okręgowym, ani też Sąd Apelacyjny. Dopiero po wniesieniu kasacji wykrył to sam klient, najbardziej skrupulatny i najdokładniejszy Władysław Ch.

Dzisiaj Sąd Najwyższy w sprawie IV KK 200/10 uchylił wyroki sądów obu instancji i sprawę przekazał do ponownego rozpoznania. Wiele lat procesu, dziesiątki rozpraw i tomów akt na nic. Pierwsze zwycięstwo w SN, szkoda tylko, że z takiego powodu (i szkoda, że sami tego nie wykryliśmy).

wtorek, 3 maja 2011

Chciałbym bronić Osamę

Podobnie jak Jezusa i wielu innych, którzy nie mieli szczęścia zaznać procesu, albo skazano ich szybko i niezbyt uczciwie (dzieciom zawsze tłumaczę, że zabili Go, bo nie miał adwokata). Nie twierdzę, że Osama był niewinny, ale o karze śmierci zadecydowali chłopcy ze służb, które niegdyś go szkoliły i których był sojusznikiem. Chłopcy wierzący, że tortury są dobrą i skuteczną metodą wykrywczą. Ci, którzy zaaranżowali transmisję na żywo dla prezydenta i zapewne teraz oczekują medali, awansów, pieniędzy, kobiet.

Pamiętam, że w głupim procesie dilerów z Nowej Huty oficer łącznikowy stacjonujący w jednej z europejskich stolic oszukiwał Sąd Okręgowy w Krakowie co do możliwości przesłuchania kluczowego świadka. W sprawie bin Ladena pokusa nieuczciwej rozgrywki była znacznie większa, więc trudno poważnie traktować słowa prezydenta Obamy jakoby sprawiedliwości stało się zadość. Wymieniono ciosy i tyle. W procesie, którego Amerykanie się bali, mogłoby się okazać, że informacje dziarskich chłopców są nieścisłe, albo niemożliwe do potwierdzenia. Być może udałoby się go skazać za część zamachów, ale nawet jedno uniewinnienie byłoby prestiżową porażką. Poza tym Osama mógłby się bronić i opowiadać, jak to niegdyś amerykańscy koledzy dawali mu wyrzutnie rakiet i uczyli się nimi posługiwać. Zabójcy nie byli ciekawi tych informacji.

Sprawa bin Ladena byłaby adwokackim samograjem i niewątpliwym przyczynkiem do wspaniałej kariery. Prawdopodobieństwo uniewinnień od niektórych zarzutów, ale i tak perspektywa kary śmierci (zakładam, że proces toczyłby się w Ameryce), a zatem konieczność pokazania jak młody Osama zdegenerował popadając w złe towarzystwo kolegów z Ameryki. Wszystko co obecnie uzasadnia jego zabójstwo, byłoby argumentem obrony, za tym, by sąd zostawił go jednak przy życiu (bo wiele wskazuje, że Osama czynił na podobieństwo niegdysiejszych nauczycieli).

Nic zatem nad proces karny.  Dotychczas ludzkość nie wymyśliła lepszej metody na uczciwe postąpienie z przestępcą. Proces trzeba kochać i ufać, że wyistoczy się w nim sprawiedliwość, ewentualnie stan do niej zbliżony. Nie wierzę, że nie mogli go uśpić, ukraść, zawinąć w koc, przebrać się za faceta z gazowni, pojmać i postawić przed sądem. Jak zwykle okazało się, że na wojnie, jak na osiedlu, liczy się sprawna wymiana ciosów, a kto szuka sprawiedliwości ten mazgaj. Przez to trudniej jednak ustalić kto wygrał.