Niegdyś miasto wojewódzkie. Posiedzenie
w przedmiocie zastosowania tymczasowego aresztowania. Sędzia wyraźnie źle się
czuje. Nie zarządza jednak przerwy.
Ma duszności, to widać, jeśli
jednak nie zarządza przerwy, to trzeba mówić, chociażby miała umrzeć.
Naprawdę jest z nią kiepsko, chciałaby
go szybko zamknąć i iść do domu. Poncjusz Piłat, pomimo bólu głowy, przynajmniej
próbował przesłuchiwać tego wędrownego kaznodzieję.
Ona nie zadaje sobie trudu. Na pojmanego
sprzedawcę ze sklepu z cząstkami boga nie patrzy.
W przerwie na naradę wymiotuje.
To słychać. Wzywają serwis sprzątający. Wzywają przewodniczącą wydziału.
Protokolantka przynosi wodę w kubku (woda zupełnie do kubka nie pasuje).
Wraz z pojmanym nie mamy złudzeń.
Ona nie ma czasu na zapoznanie z materiałem dowodowym, na prawnokarne jego
wartościowanie. Ona nie dostrzega, że mocą Boskiej Interwencji doznaje właśnie rozstroju
zdrowia i być może zaraz umrze, jeśli nie zacznie myśleć. Bóg zstępuje i czyni womitorium
z sali rozpraw skalanej jej złym zamiarem uwięzienia niewinnego. Pokazuje zarazem,
że lekarstwem jest lektura dwóch protokołów przesłuchania i kilku przepisów
kodeksu karnego oraz ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Trochę jak w tej
historii z jabłkiem ale tym razem zaniechanie zamyka drogę do raju. Wszystko w
jej rękach. Może otworzyć akta. Może otworzyć kodeks. Może zapewnić sobie życie
wieczne. Może jeszcze wyzdrowieć.
Wybiera chorobę.