wtorek, 9 grudnia 2014

Straszny film

Mężczyzna co chwilę wypowiada kilka słów z monologu Hamleta. W przerwach kilku mężczyzn i jedna kobieta mówią, że adwokatura jest ważna, potrzebna. Niektórzy używają słów trudniejszych. Do tego słoneczny Kraków. Wawel, Adam Mickiewicz, turyści, rowerzysta. W końcówce jeden blok się przewija. Blok szary. Delikatny fortepian w tle.



Proszę obejrzeć: https://www.youtube.com/watch?v=dr9CRR0uxbA. Niecałe 5 minut materiału, który prawdopodobnie został nakręcony celem promowania adwokatów krakowskich. Trzeba zaznaczyć, że prawdopodobieństwo tak określonego celu wynika co najwyżej z opisu filmu na portalu służącym publikacji tego rodzaju twórczości. Dzieło nie ma tytułu, nie ujawniono reżysera, scenarzysty i innych zaangażowanych w kreację (poza aktorami, których niewątpliwie pokrzywdzono).



Obsada to pierwszy zarzut. Dlaczego wystąpili jedynie adwokaci charakterystyczni, nie zaś piękni (np. adwokat Tomasz Pabian), ładni (np. adwokat Rafał Kos), eleganccy (np. adwokat Michał Hanusa), niepokojący (np. adwokat Rafał Wypiór). Dlaczego zagrała tylko jedna kobieta!? Wszak adwokat Robert Kubicki niechybnie zadałby sobie trud przeprowadzenia castingu! Dlaczego koleżankę tak skrzywdzono nakazując jej wypowiedzenie kilku frazesów (coś jakby ćwiczenia warsztatowe do roli prototypowego robota adwokackiego), zamiast po prostu poprosić o kilka słów o tym, że lubi swój zawód?



Brawurowe jest również połączenie mężczyzny powtarzającego pierwsze słowa monologu Hamleta z wypowiedziami adwokatów. Na wszelki wypadek przypominam, że Hamlet rozważał sens samobójstwa. Czy tajemnicza postać zadająca to dramatyczne pytanie („być albo nie być”) osiągnęła podobny stan ducha? Czy kolejni mówcy mają ją odwieść od zgubnego zamiaru, dać nadzieję, ukazać sens istnienia? Chyba tak jest właśnie, bo akcentują „być”, ale jaką straszliwą ponoszą klęskę! Postać tuż przed głosem dziekana (ostatniego z bohaterów filmu) wciąż się waha, powtarza maniakalnie „być albo nie być”, wcale nie dokonuje wyboru i uśmiecha się tak jakoś złowieszczo. Występ ostatniego mówcy determinuje najpewniej ostateczną decyzję, bo Mroczny Mężczyzna więcej się już nie pojawia...



Film nie promuje nikogo i niczego. Wszak my świadczymy usługi dla ludności, która łaknie prostego przekazu, do takiego jest przyzwyczajona i taki rozumie. Dla nich film jest czarnym prostopadłościanem z Odysei Kosmicznej (dla mnie zresztą też). Niewielu adwokatów ma do czynienia z ładnymi, bogatymi klientami, którzy dodatkowo potrafią zrozumieć dłuższe wypowiedzi. Ci również będą jednak w kropce z uwagi na dekadencki motyw Mrocznego Mężczyzny.



Z filmu nie wynika w ogóle, że my jesteśmy druhami szczerymi tego narodu, że go kochamy i zasługujemy na zaufanie. Po projekcji obywatel nadal pozostaje przy stereotypach: adwokat to taki człowiek, który mówi dużo, niezbyt zrozumiale i w ogóle spogląda na obywatela z piedestału swej wielkości. Taki film nie przekonuje obywatela. Obywatel woli radcę prawnego, co się z plakatu nowocześnie uśmiecha i slogan ma trafiający do wyobraźni.



Nawet bohaterowie filmu nie mogą liczyć na autopromocję, bo przyjęta przez twórców formuła wyklucza zarówno rolę mędrcy jak i zręcznego aforysty. Poza tym, co przerażające, wszyscy fatalnie przegrywają i Mroczny Mężczyzna odchodzi.



To smutne. Smutne jest wspomniane odejście Mrocznego, bo ta postać może jednak budzić sympatię, a poza tym towarzyszy nam w trudach oglądania filmu i widz się do niej przywiązuje. Smutne też i to, że adwokatura będąca żywym nośnikiem kultury, o czym wspomina mec. Stanisław Kłys, produkuje film pozostający w opozycji do standardów, do których mogliśmy przywyknąć chociażby na studenckim festiwalu Etiuda.



A w ogóle to film o adwokatach krakowskich powinien się zaczynać sekwencją animowaną! To skandal, że jest inaczej, bo to jest miasto wielkich twórców animacji. Ta sekwencja powinna opowiadać o obrońcach w procesach politycznych lat 80-tych. Kilkadziesiąt sekund. Bo wtedy ludzie naprawdę kochali adwokatów.


środa, 3 grudnia 2014

Sezon na leszcza



Praktyka tworzenia notatek służbowych  jest fascynująca. Można napisać wszystko, podpisać się, i zrelacjonować wydarzenia o różnym stopniu ważności dla przyszłych pokoleń, bo to zostaje wpięte, a pokolenia patrzą.

Można też wykreować w ten sposób pożądaną rzeczywistość, albo wykorzystać element zaskoczenia towarzyszący nieszczęśnikowi, którego pierwsze bliskie spotkanie z wymiarem sprawiedliwości przekształciło się w krótkotrwałe pozbawienie wolności. Albo i jedno, i drugie.

Pyta się wtedy delikwenta o różne rzeczy – gdzie mieszka, czy ma zwierzątko, czy wbił siekierę w głowę sąsiada. Może powie. Najczęściej mówią wszystko, bo są sami, przestraszeni, wiedzą, że nic nie mogą, a i dostaną symbolicznie za darmo każdemu według twarzy ile się odważy.

Proces przelewania na papier tego, co fachowo nazywa się rozpytaniem, musi zajmować sporo wysiłku. Najpierw miejsce, data, stopień służbowy i tytuł. A później? Jak tu sklecić coś do sensu z tego bełkotu? Jak  zrobić, żeby było dobrze?  

Dają radę funkcjonariusze spełnić ten trudny obowiązek – może są szkoleni też i do tego (ja bym nie umiała), może to sam talent. I czyta się później to dziecko wylane z kąpielą – żeby nie było – przez samego interesanta, który mógł zamilknąć. Milczenie jest wszak porównywane do najszlachetniejszego z kruszców. 

Ktoś może pomyśleć, że to takie jakby przesłuchanie, tylko że wstępne, bez protokołu, kontaktu z obrońcą, pouczeń. Takie próbne, bo jak nie ma zarzutu, to nie jest podejrzany. Jak nie jest podejrzany, to nie ma prawa odmowy. Jeśli człowiek chce mówić, to trzeba go wysłuchać.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Praktyczny poradnik dla posiadaczy maczet, tasaków i innych niebezpiecznych przedmiotów



UWAGI I OSTRZEŻENIA:

1.  Ten tekst ma wersję dla dziennikarzy i osób preferujących jednoznaczny przekaz. Zalecam zacząć od niej

2. O tym jak Rzecznik Praw Obywatelskich uratował świat można przeczytać tutaj

3. Osoby, które są zainteresowane poważną wykładnią art. 50a kw, powinny sięgnąć do orzeczenia omówionego tutaj

4. Niektóre media reklamują tekst jako instrukcję pozwalającą uniknąć odpowiedzialności za przestępstwo. To przejaw nierzetelności  dziennikarskiej. Tekst dotyczy wyłącznie wykroczenia. Nie zawiera też porad w jaki sposób popełnić wykroczenie i uniknąć odpowiedzialności. Jeśli ktoś musi traktować publikację jako poradnik, to na wstępie winien wiedzieć, że zawiera on zestaw zaleceń dla osoby niewinnej. 

5. Po lekturze tekstu może wystąpić powikłanie w postaci "zespołu out of focus". Osoba nim dotknięta będzie występowała w relacjach telewizyjnych z rozmazanymi częściami ciała (zazwyczaj twarzą). 

6. Po lekturze tekstu może też wystąpić powikłanie polegające na pomawianiu autora o pomaganie chuliganom jeszcze przed popełnieniem bliżej niesprecyzowanego przestępstwa. Przyczyny tego zjawiska nie zostały dotychczas zbadane. W przypadku wystąpienia objawów należy unikać kontaktu z przedstawicielami środków masowego przekazu.  

7. Autor tekstu nie przypomina sobie, by kiedykolwiek pełnił funkcję obrońcy w sprawie osoby obwinionej o popełnienie wykroczenia z ar. 50a k.w.  polegającego na posiadaniu maczety. Nie ma w tym zakresie żadnego doświadczenia. Poza tym jest starym i zmęczonym adwokatem, który poleca korzystanie z usług młodszych koleżanek i kolegów. 

8. W grudniu 2015 autor podjął się obrony w sprawie o posiadanie maczety. W tym czasie okazało się również, że nie wolno pobłażać policjantom łamiącym prawo. Bo uczą się od nich politycy. 



Państwo wożą ze sobą te maczety, tasaki, noże i inne niebezpieczne narzędzia. Państwo zabierają ten sprzęt w miejsca publiczne. To oczywiście bardzo źle, ale ja dzięki Państwu reguluję zobowiązania, w ogóle trwam, więc jakoś się Państwu muszę odwdzięczyć.

Proszę zatem posłuchać, mam dla Państwa darmową poradę na wypadek, gdy policja ujawni taką maczetę w samochodzie, domu, plecaku, reklamówce czy w jakikolwiek sposób ukrytą. Otóż wbrew gazetowym przechwałkom w większości przypadków nie ma szans na skuteczne Państwa ukaranie, a takiej sytuacji w ogóle nie trzeba się obawiać.

Samo tylko posiadania ulubionego atrybutu męskości wcale nie oznacza bowiem popełnienia wykroczenia z art. 50a k.w. Jak ktoś przeczyta ten przepis, to niby jest oczywiste, ale policjanci przezornie nie czytają i kierują do sądu wnioski o ukaranie. Sądy zaś karzą Państwa grzywną (minimum 3000 zł, może być też areszt albo ograniczenie wolności) zupełnie niesprawiedliwie, bo posiadanie jest wykroczeniem tylko wówczas gdy okoliczności wskazują na zamiar użycia przedmiotu w celu popełnienia przestępstwa. Takie to już złe miasto.

Jeśli zatem maczety nie mieli Państwo w ręku, nie krzyczeli, że zamierzają kogoś zabić, albo w jakiś inny sposób nie komunikowali, że niedługo uczynią użytek z narzędzia, a pomimo to policja je znalazła, to proszę postępować tak:

  • należy zachować spokój, niestabilność emocjonalna może zostać zinterpretowana, a następnie opisana przez policjanta jako agresja stanowiąca przejaw zamiaru użycia ukrytego sprzętu

  • w czasie zatrzymania nie wolno po maczetę sięgać, nawet jak policja będzie Państwa biła. Trzeba to godnie znieść i pamiętać, że policjanci w tym mieście biją zazwyczaj umiejętnie, tak, że nie widać. Natomiast ból fizyczny przemija szybko.

  • należy powstrzymać się od odpowiadania na pytania o cel posiadania maczety. Tak na wszelki wypadek, bo Państwo czasem mówią rzeczy niepotrzebne. Wzorem niech będzie Incitatus, który według relacji poety Herberta nigdy nie zabierał głosu.

  • otrzymają Państwo wezwanie na przesłuchanie na policji. Najlepiej ograniczyć się do tego, że sprzęt był tylko transportowany i nikt nie myślał o jego używaniu. 
     
  • jeśli Sąd przyśle wyrok nakazowy, to trzeba zrobić takie pismo:


miejscowość, data
dane osobowe





Sąd Rejonowy w ______

Wydział Karny





Sygnatura akt: _______









Sprzeciw od wyroku nakazowego z dnia _____


Wnoszę sprzeciw od wskazanego wyroku nakazowego. Jestem całkowicie niewinny, bo ______________ (maczety, noża, miecza, itd.) nie chciałem używać. Miałem go w ___________ (samochodzie, domu, na działce), a przed zatrzymaniem zachowywałem się spokojnie.

Z literalnego brzmienia art. 50a kw wynika, że warunkiem odpowiedzialności za wykroczenie jest posiadanie niebezpiecznego przedmiotu w okolicznościach wskazujących na zamiar jego użycia. W piśmiennictwie podnosi się, że „Odpowiedzialność za popełnienie wykroczenia z art. 50a może więc zachodzić jedynie w przypadku zaistnienia kumulatywnego zbiegu dwóch sytuacji wskazanych w treści komentowanego przepisu, a mianowicie posiadania noża, maczety lub innego podobnie niebezpiecznego przedmiotu w miejscu publicznym, i zamiaru, w tym przypadku postrzeganego jako zewnętrzne, fizyczne zachowanie sprawcy, np. trzymanie w ręku, wymachiwanie itp. zachowanie, ale również słowne zapowiedzi, których treść świadczy o zamiarze użycia posiadanych przedmiotów, a wskazanych w dyspozycji komentowanego przepisu, w celu popełnienia przestępstwa, np. "potnę cię", "zarąbię" itp” (W. Jankowski, Komentarz do art. 50a Kodeksu Wykroczeń, System informacji LEX, stan prawny 1.1.2013)

Jestem zatem niewinny bo ja tylko ________ (maczetę, siekierę, tasak, itp.) miałem.

podpis


  • sprzeciw należy wysłać w terminie 7 dni od otrzymania wyroku nakazowego.

  • na rozprawę należy przyjść i potwierdzić brak zamiaru użycia przedmiotu (bo wniesienie sprzeciwu spowoduje wyznaczenie rozprawy).

  • za wyrok uniewinniający należy okazać wdzięczność i nie wychodzić w czasie jego uzasadniania.


Podsumowując: niech Państwo nigdy po te narzędzia nie sięgają, a w razie ujawnienia przez policję proszę realizować powyższy schemat. Zaoszczędzone środki proszę gromadzić na pomoc prawną w innych sprawach. Nie gwarantuję, że za każdym razem się powiedzie, ale jeśli maczeta będzie spokojnie leżała na swoim miejscu, to prawdopodobieństwo uniknięcia grzywny jest wysokie. Podobnie jak ujścia z życiem.

środa, 12 listopada 2014

Miłość (ft. MB)


Byłam tego dnia u niego na widzeniu. Z trudem udało się dograć termin, który pasował też asyście. Asystował funkcjonariusz, któremu niestraszne okazało się moje późniejsze karkołomne i z góry przegrane przedsięwzięcie – był druhem szczerym, na krok nie opuścił, a przy tym odnalazł jasne strony swego zadania, za co pięknie dziękuję (za to – i nie tylko – po raz kolejny ukłony dla narkotyków KMP Kraków). Aresztowany jadł chleb z niejednego pieca i na niejednym balu bywał. Pojedynki, które stoczył za młodu okazały się dlań nie mniej kształcące, niż spożywane kawiory i wypijane trunki.

Ale nie o nich ta historia, mimo że dodali uroku. Historia jest o niej – a ona przynależy do niego – aresztowanego. Przynależność jej, oderwana aresztowaniem, odkleiła rutynę od codzienności. W próbach zaklejenia z powrotem tego, co winno tkwić, chciała spotkania po naszym spotkaniu, które obiecałam jej kilka razy. Traf chciał, że dzień nie miał zamiaru się skończyć, a wizja szesnastej przechodziła w godziny coraz bardziej wieczorne. Pozostając w kontakcie operacyjnym bezradna byłam jak dziecko, bo słowo nie szmata, a tu już grubo po dzienniku. Ona powiedziała, że przecież nie sypia, że od oderwania tylko przykleja co pozostało. Klejąc z nią razem w kontakcie umówiłam na noc. Myślałam, że chyba nie przyjdzie.


*


Wyszła zza plandeki. Może to była zresztą jakaś folia, w każdym razie coś w co robotnicy zawinęli kawałek schodów prowadzących do sądu. Mówiąc precyzyjnie, to nam się wydawało, że stamtąd wyszła, bo z jej perspektywy, mogła wyjść z zupełnie innego miejsca. Mogła nawet w tym innym miejscu pozostawać, pomimo rozmowy z nami. Po części tak zapewne było, bo ona zawsze nieco gdzie indziej, z nią zawsze jak z postaciami z ikony – patrząc w jej oczy zaglądasz w oczy Jurija Gagarina.

Była pierwsza w nocy. Popatrzyłem.

Ich złość, ich kpiny, ich amatorskie pretensje, że o tej godzinie nie mogą zasnąć w cieple, ich głupie pogróżki. Wszystko to jeszcze przed chwilą miało jakieś znaczenie, ale teraz ona odbierała talon, pytała i przekazywała informacje. Teraz wszystkie sputniki fotografowały nas, nie mając problemów z ustawieniem ostrości, bo noc była wyjątkowo jasna. Teraz nikt nie miał wątpliwości, że czas nie odgrywa najmniejszej roli.

wtorek, 4 listopada 2014

Trzy linijki dla autorów listów motywacyjnych

Nie ma ciepła, snu, pieniędzy, ani prestiżu. 
Jest tylko strasznie, codziennie coraz straszniej. 
I tak właśnie będzie do samego końca. Który wcale nie jest odległy.

wtorek, 14 października 2014

Nieuniewinnianie


Wygrałam sprawę Oburzonych. Tych, o których już było tu i tu

To była kolejna odsłona ich działalności buntowniczej, szyderczej degrengolady zagrażającej obyczajom i estetyce centrum miasta. Cichcem, nie zgłaszając nic nikomu, zebrali się w rocznicę Wydarzeń Namiotowych. Przynieśli transparent, ulotki, rower z tabliczką i megafon, kilku nawet przezeń gawędziło do gawiedzi. 

Niewielu ich było tym razem, bo jakieś 10 dusz, chyba że liczyć razem z policją, to ze 12. Czujni stróże prawa i tym razem nie zawiedli, asystując Oburzonym w nielegalnym zgromadzeniu, lecz w nim nie przeszkadzając*, a nagrywając i uwieczniając czyn wykroczeniowy kamerą służbową. Po wszystkim podeszli do dwóch młodzieńców najmocniej siejących ferment, wylegitymowali i zaprosili do Sądu na później. Przyszliśmy.

Postawili zarzut przewodniczenia nielegalnemu zgromadzeniu Oburzonemu, który mówił przez megafon. Nie mieli racji bo:
- było mniej niż 15 osób, nie wymagało zgłoszenia;
- zebranie było niepokojąco spontaniczne, ustawili się na nie rok wcześniej, i niektórzy nawet przyszli (dlaczego? – nie mógł zrozumieć oskarżyciel z władzy);
- nie było planu, celów, środków, przygotowań, ustaleń, organizacji. Tak sobie przyszli;
- przez megafon mówiło kilka osób, w tym charyzmatyczna Pani z ruchu lokatorskiego, której powaga i wiek dojrzały jakoś nie pasowały do tego całego zamieszania, więc nie dostała mandatu ani wniosku o ukaranie;
- i z kilku jeszcze przyczyn, ale to już mniej istotne.

Mieli natomiast film. Przed jego obejrzeniem Sąd przesłuchał kilku naszych świadków wichrzycieli, którzy walczyli z obwinionym** ramię w ramię, nawracając zblazowanych spacerowiczów. Po filmie Sąd udzielił głosu stronom. Oskarżyciel poprosił o nie uniewinnianie. Odniósł porażkę.




*policjanci mówili w Sądzie, że obserwowali nielegalne zgromadzenie, ale nie interweniowali do jego zakończenia, gdyż nie chcieli przeszkadzać.
**obwiniony kiedyś nie przyszedł na rozprawę, bo miał egzamin na uczelni. Obronił doktorat. 

czwartek, 18 września 2014

Rocznica

W dniu 18 września wspominamy aplikanta adwokackiego Atanazego Bazakbala. Zginął tragicznie i dość przypadkowo rozstrzelany przez pluton pograniczników jako szpieg, którym w istocie nie był. Obecnie jest postacią nieco zapomnianą.

Nie zachowały się żadne relacje z jego wystąpień sądowych, czego należy niewątpliwie żałować, bo jeśli były one choć w niewielkim stopniu zapośredniczone w doświadczeniu życiowym mówcy, to należała im się najwyższa uwaga. Wszak poczucie dziwności bytu towarzyszyło mu stale i - co ważne - nie wynikało z egzaltowanego mistyfikowania rzeczywistości. Atanazy Bazakbal przeżył te ekstremalne i perwersyjne przygody, kokainowe sesje i egzotyczne podróże. Mógł czerpać z przepastnego rezerwuaru duchowych potworności, które stały się jego udziałem i niechybnie to czynił. Brak jakiejkolwiek dokumentacji tej ważkiej dla polskiej adwokatury działalności jest więc tyle smutny co niesprawiedliwy. Próżno szukać o nim wspomnień w archiwalnych numerach Palestry.

Dziś byłby znakomitym wychowawcą młodzieży, ukochanym wykładowcą i wzorem do naśladowania. Niech każdy aplikant adwokacki w tym kraju nosi go w swoim serduszku. Przynajmniej przez jeden dzień.

sobota, 13 września 2014

裳着

Bardzo trudno znaleźć aplikantkę adwokacką o aparycji i duszy aniołka. Przyszła jednak sama.

Nie popełniła nigdy złego uczynku (być może raz niestarannie zawiązała łyżwy i trener musiał krzyczeć). Uważa, że świat jest dobry, ludzie przyjaźni i interesujący, a Alice in Chains to taki blog o prawie karnym.

To ona była dublerką Audrey Tautou w scenie, w której Amelię przepełnia potrzeba niesienia pomocy każdej istocie na ziemi. W ogóle nie myśli o śmierci, a w szczególności czy będzie padało gdy umrze. Zresztą ona nie umrze, tylko przeniesie się do Berlina.

Po rytualnym spotkaniu z Szatanem posłaliśmy ją do sądu. Na znak pokoju. Poszła.

Tu trzeba przywołać pewne smutne wydarzenia. Możemy to zrobić bo napisała o nich lokalna prasa, więc cierpienie ktoś już wywlekł i sprzedał. Nam pozostaje zazwyczaj wygodna, leczy w tym wypadku przykra rola obserwatora.

Otóż poszła na rozprawę, na którą wezwano świadka słabego zdrowia. Przybył pomimo dokuczliwego bólu różnorakich części ciała (dość od siebie odległych) i awizując kiepskie samopoczucie wzbudzał wątpliwości – czy słuchać go, czy wezwać na inny termin. Po przerwie (akurat przyszedłem) stan jego się pogorszył ale biegły psycholog otarł łzy, dodał otuchy, świadek przeprosił i już miał zacząć zeznawać. Spojrzał jednak na zegarek. Była 12.36. Poinformował, że za minutę kończy mu się opłata parkingowa, więc chciałby pójść ją uiścić. Uznałem, że przynoszę nieszczęście i zacząłem pakować manatki bo to ważny świadek i trzeba go w końcu przesłuchać. Sąd po krótkim namyśle (to nie był pierwszy dzień walki o relacje i nie pierwszy problem) zgodził się. Wówczas dopiero świadek pokazał, że jest absolutnym mistrzem: przeprosił i zapytał czy ktoś z obecnych na sali ma drobne na tę opłatę. Zapanowała ogólna konsternacja i pewnie nikt nie dostrzegł, że lokatorka nieba nad Berlinem in spe wyciągnęła portfel.

Nie pozwoliłem na sponsorowanie nieszczęsnego. Wyszedłem, a zło przysiadło się do niej. Będziemy obserwować jego postępy.

czwartek, 4 września 2014

Zemsta



Jestem trochę zła na Sąd Rejonowy w Oświęcimiu. Skazał ostatnio kolejne wcielenie białogłowy, o której była mowa tutaj. Sprawdziła się więc złowieszcza przepowiednia A. Pepłowskiego, że złoczyńcy sprawiedliwość na tym świecie wymierzona nie będzie, a białogłowie pozostaje szaleństwo. Zarządził też niedawno ponownie karę. Zażalimy, poapelujemy, a tymczasem remont. 

Dla jasności – Sąd w Oświęcimiu jest teraz w remoncie, także sale z pierwszego piętra znalazły się na drugim, i teraz tam mieszka prawo. Prawo też do remontu. Nieszczęsny ten moment uniemożliwia interesantom Sądu w Oświęcimiu załatwienie potrzeb fizjologicznych w remontowanym gmachu, gdyż skrzydło sanitarne odcięto.

Za dobrych czasów, kiedy jeszcze w oświęcimskim Sądzie działała łazienka, wyglądała tak:


środa, 27 sierpnia 2014

Agencja nietowarzyska

Można łatwo ustalić, że w dniu 20 maja 2011, o godz. 21.56 staliśmy w jednym miejscu (miejsce to niełatwo było odszukać przy pomocy mapy). W dniu 10 września 2011 widzieliśmy się przez kilkanaście sekund. To wszystko.

Jego śmierć była jednak poruszająca.

Obawiam się, że zdążył przeczytać fragment: „Dzisiaj, prowadząc program sportowy „Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015”, gdy wiodę młodych ludzi w góry najwyższe, walczę i pilnuję jak oka w głowie wypracowanych przeze mnie zasad, które w lat 80. nie zawsze były stosowane. Na moich wyprawach obowiązuje zasada utrzymywania ciągłego kontaktu z partnerem (wzrokowy, radiowy), nie rozdzielania się, szczególnie w zejściu (...)” (Artur Hajzer posłowie do drugiego wydania „Ataku rozpaczy” str. 246).

Musiał być zawiedziony. Haiku w ostatnim tchnieniu, inspirowane poetką Podgórnik, mogłoby więc zawierać przekaz, iż świat to agencja nietowarzyska, piknik w niepogodę.

Nazywał się Tomasz Kowalski i wraz z trzema innymi osobami wszedł na Broad Peak (8051 mnpm według Wikipedii). Wróciło tylko dwóch zdobywców. To było pierwsze zimowe wejście na tę górę. Podobno zimy w Karakorum są surowsze niż w Himalajach.

O jego umieraniu napisano dwie książki, jeden raport, wiele artykułów prasowych. Były też programy telewizyjne, wywiady, konferencja.

Ktoś zawiadomił Prokuraturę Okręgową w Krakowie o możliwości popełnienia przestępstwa. Podobno nikt z rodzin zmarłych. Początkowo uznałem, że może ma to jakiś sens, ale szybka diagnoza jednego z autorytetów („idiotyzm”) i analiza licznych publikacji wykluczyły mnie z grona entuzjastów angażowania organów wymiaru sprawiedliwości w tę historię. Wszystko przez zmorę zręcznego adwokata.

Informacje podstawowe:

  • do ataku szczytowego wyruszył zespół czteroosobowy. Nie ustalono zasad powstępowania na wypadek słabego tempa (ostateczna godzina odwrotu), czy osłabnięcia jednego z uczestników. Nie wybrano lidera ataku. Ustalono, że wyjście nastąpi o 5.00 (w raporcie PZA uznano to za porę zbyt późną, kierownik wyprawy zwracał na to uwagę uczestnikom ataku).
  • zasady wejścia na ośmiotysięcznik nie są nigdzie spisane. Trudno mówić nawet o jakiś jasnych regułach wypracowanych zwyczajowo (literatura himalajska pełna jest przykładów ataków wieloosobowych, dwójkowych, solowych, w składach zmieniających się w trakcie). Dla prawnokarnej oceny postępowania osób, które przeżyły trudno znaleźć jednoznaczny wzorzec właściwego postępowania.
  • pozostający w bazie kierownik wyprawy zalecił, by atakujący się nie rozdzielali, jednak na grani szczytowej różnice w tempie były znaczne. Pierwszy zdobywca dotarł na szczyt w słońcu, ostatnich dwóch (w tym Tomasz Kowalski) po 40 minutach. Zaraz później nadeszła noc.
  • Pomimo zdobycia szczytu przez tego pierwszego (i bardzo późnej pory) pozostali nie zdecydowali się na wspólne zejście i kontynuowali atak. Drugi zdobywca również niezwłocznie rozpoczął odwrót i nie czekał na pozostałą dwójkę. Podobno podczas wymijania Tomasz Kowalski proponował mu ponowne wyjście na szczyt i nakręcenie filmu.
  • Tylko Tomasz Kowalski utrzymywał stałą łączność przez radiotelefon. Utrzymywał ją do końca.
  • Z rozmów pomiędzy Tomaszem Kowalskim, a kierownikiem wyprawy (ten ostatni je nagrał) wynika, że umierał sam. Był na końcu, nie mógł iść, miał kłopoty z oddychaniem, miał problem z odpięty rakiem. W jednym z połączeń, po długim czasie, stwierdził, że jednak jest z towarzyszem, jednak tamtemu nie chce się rozmawiać. Miejsce śmierci Kowalskiego zostało ustalone, ciało towarzysza nigdy
  • Dla prawnokarnej oceny wydarzeń istotne jest jeszcze to, że pogoda była dobra jak na zimę w Karakorum. Wyjątkowo bezwietrznie. Jeden z tych co przeżyli, podczas zejścia zmieniał baterie w czołówce przez 40 minut. Nie zamarzł. Nie nabawił się poważnych odmrożeń.


Najgorsze zatem co się może przytrafić rodzinom zmarłych, to zręczny adwokat tych, którzy przeżyli. Taki adwokat będzie bezwzględnie eksplorował procesową fikcję, która dla rodzin może być bardzo bolesna. Na przykład jedynym możliwym ustaleniem wydaje się, że Kowalskiego zostawili nie tylko ci, którzy przeżyli, a również i ten co zginął. Tymczasem ten właśnie był najbardziej doświadczony. Nie ma dowodów, że byli razem, przeczą temu nagrania kierownika wyprawy i pewne fakty (gdyby byli razem to pewnie towarzysz pomógłby zapiąć raki i pokonaliby wspólnie Rocky Summit), jest jedna poszlaka (w jednej z rozmów Kowalski nagle stwierdza, że siedzą razem na kamieniach), więc trzeba będzie bazować na procesowej fikcji i zgodnie z art. 5 par. 2 kpk przyjąć, że nawet bardzo doświadczony himalaista, jeden z największych polskich wspinaczy, znany z troski o partnerów zostawił Tomka Kowalskiego. Skoro on to zrobił, to dlaczego pozbawić tego prawa młodszych, mniej doświadczonych, których wina polega być może tylko na tym, że mieli więcej siły (jak powiedziałby zręczny obrońca). Jeśli zatem w procesie miałby być ustalany wzorzec właściwego postępowania w czasie tej akcji górskiej (na potrzeby stosowania art. 160 k.k.), to samotna śmierć zostanie instrumentalnie wykorzystana, a druga z ofiar ataku zostanie – być może niesłusznie – obciążona pozostawieniem kolegi w górach.

Bolesne mogą być również rozważania na płaszczyźnie związku przyczynowego pomiędzy odłączeniem się tych, którzy przeżyli, a zwiększeniem zagrożenia dla życia, tych, którym zejść się nie udało. Lektura publikacji fachowych dowodzi bowiem, że najczęściej wybiera się wariant dwójkowy ataku szczytowego jako zapewniający odpowiednie bezpieczeństwo. Zatem ci, którzy się odłączali, nie zwiększali ryzyka dwóch pozostałych, a co najwyżej swoje własne. Ta dwójka – stanowiąc zespół – była najbezpieczniejszym ogniwem. Dopiero kiedy ostatni opuścił Kowalskiego, to naraził go na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. W bezwzględnej procesowej fikcji jednym sprawcą może być więc ten nieżyjący. Ucieczka pozostałych pozostawała bez związku z poziomem zagrożenia dla życia, a nie było powodów, by przewidywać, że dwuosobowy zespół się rozdzieli.

Nie można też wykluczyć skutecznej argumentacji, że nawet gdyby cała czwórka szła cały czas razem, to i tak nie powstrzymałoby to narastającego zagrożenia dla życia i zdrowia. Zręczny adwokat będzie wykazywał, że ofiary były zbyt słabe, nie nadawały się do wędrówek w tak wysokie góry.

Argumentacja na płaszczyźnie szkodliwości społecznej może być najgorsza. Zręczny obrońca może powiedzieć, że nikt nie jest zobowiązany do narażania własnego życia w imię pomocy osobie z motywacją nieprofesjonalną (szerzej o tym Jacek Hugo Bader w „Długim filmie o miłości”, nawet jeśli w książce nie wszystko jest prawdą, to zręczny obrońca będzie drążył, co może być trudne do zniesienia), a zatem nie ma żadnej szkodliwości społecznej w porzuceniu w górach nieodpowiedzialnego uczestnika wyprawy, który sam podejmuje szkodzące mu działania. Jeśli rzeczywiście Kowalski chciał się oświadczyć przed kamerą na szczycie Broad Peak, to jest to romantyczne, ale zostanie przedstawione jako szczeniacki przejaw braku przewidywania konsekwencji ryzykownych zachowań. Jeśli jego ambicją była notka w encyklopedii, to zręczny obrońca powie, że zaburzało to racjonalne postępowanie i wykluczyło odwrót wraz z powracającymi ze szczytu zdobywcami (o zasadności takiego postępowania pisze Aleksander Lwow we wznowieniu „Zwyciężyć znaczy przeżyć”). Kowalski będzie przedstawiany jako bezrefleksyjny kolekcjoner osiągnięć, który narażał siebie i innych (bo np. kręcił film na szczycie, zamiast natychmiast uciekać przed nadchodzącą nocą i skrajnym wyczerpaniem). Zręczny obrońca powie, że zostawienie go w górach w ogóle nie było szkodliwe społecznie, bo stanowiło jedyne rozsądne rozwiązanie.

Teza o filmie zostanie też wykorzystana na płaszczyźnie strony podmiotowej. Padnie argument, że nikt nie mógł przewidywać słabej kondycji Tomka Kowalskiego skoro ten szykował się do sesji zdjęciowej na szczycie i nakłaniał do powrotu jednego ze schodzących. Takie zachowanie wskazywało,na świetne samopoczucie. Nikt nie mógł więc wiedzieć, że już wkrótce Kowalski zacznie umierać i znajdzie się w sytuacji zagrożenia życia. Nie ma nawet nieumyślności.

Zręczny obrońca może irytująco mnożyć więcej wątpliwości (np. czy ci, którzy nie poczekali mieli status gwaranta, czy zaniechanie oczekiwania to działanie, itd.) więc nie ma to większego sensu i cała nadzieja w mądrych mieszkańcach Pakistanu, którzy być może nie mają w kodeksie karnym odpowiednika art. 160 naszego k.k. (innych przepisów nie rozważam – art. 162 k.k. nie może być stosowany, bo kiedy pojawiła się potrzeba udzielenia pomocy, to taka aktywność wiązała się z narażeniem życia powracających po Tomasza Kowalskiego). Sens ma tylko polska poetka Podgórnik Marta.