czwartek, 16 lutego 2012

Klapki służbowe


Zaproponowałem żeby ściągnął skarpetki.  Nie posłuchał mnie i przemknął przez zaśnieżony placyk przed prokuraturą. Wskoczył  do samochodu i poczuł, że jest wolny.

Chwilę wcześniej policjant przejął służbowe klapki. Zrobił to z zachowaniem koniecznych procedur – odmówił wzięcia ich do ręki zanim nie włożył czarnej, skórzanej, służbowej rękawiczki. Odzyskanie wolności nie było możliwe bez zdania tych klapek. Pomimo, że policjanci otrzymali od prokuratora nakaz zwolnienia, nie mogli powrócić na komisariat bez ekwipunku, zresztą długo tłumaczyli nam, że muszą się z niego rozliczyć. Byli gotowi wziąć klapki razem z klientem, a ich zachowanie wskazywało na determinację. Problem konsultowali z  oficerem  dyżurnym. Klient wahał się, bo koledzy nie odbierali telefonów, za oknem szalała śnieżyca, sklepy były zamknięte, a on miał rozstać się z tym marnym, lecz jednak obuwiem. Właśnie kiedy je w końcu oddał, zaproponowałem, że go podwiozę, przy czym uważałem, że drogę do samochodu najlepiej pokonać na bosaka, tak by w aucie ogrzać stopę w suchej skarpecie. Rady tej nie posłuchał.

Z historii tej płyną dwa wnioski:

1. Jeśli zdarza wam się popełniać przestępstwa  kradzieży z włamaniem, to hartujcie stopy. Zatrzymaniu zawsze towarzyszy przejęcie całego waszego obuwia celem wykonania opinii traseologicznych. Na czas zatrzymania otrzymujecie  służbowe klapki, ale z powyższego przykładu wynika, że w pewnych układach procesowych możecie je stracić, co w warunkach zimowych może być niekomfortowe.


2. Jeśli wykonujecie zawód adwokata, to obok koła zapasowego zawsze powinniście mieć jakieś buty dla potrzebującego. Najlepiej klapki, bo zwykle pasują bez względu na rozmiar.









poniedziałek, 13 lutego 2012

Księżniczka (Yamabushi 2)


Kiedy ją wypuszczali telefon policjanta zagrał „Love will tear us apart” Joy Division. Miała 14 lat, więc okolicznościowe pocałunki wymieniliśmy tylko z mamą. Był entuzjazm, radość i słońce, choć o poranku wszystko wyglądało niezbyt optymistycznie. Zaleciliśmy jej, żeby  została księżniczką, bo margines społeczny nie szanuje dziewcząt popełniających przestępstwa, ale ona stwierdziła, że już księżniczką jest, więc nasze rady były co najmniej spóźnione.

Osoba, która czytała kodeks postępowania karnego nie powinna chodzić do sądu  rodzinnego. Szczególnie jeśli – jak my – uważa, że uczestnictwo w procesie karnym, w roli obrońcy, to jedna z najlepszych aktywności, jakiej człowiek może oddawać się bez ściągania ubrania. Standard przypisania winy dziecku jest znacznie niższy niż w przypadku dorosłych. Księżniczki nie przebadano psychiatrycznie (a trzeba było), nie powołano biegłego który oceniłby  stopień obrażeń pokrzywdzonej, nie zabezpieczono  sms-ów z groźbami. Oczywiście sąd nie słuchał świadków na rozprawie. Na szczęście sąd posłuchał Adama.

Sprawa księżniczki jest kolejną, która dowodzi, że kodeks postępowania karnego jest jednak poradnikiem dla idiotów. Sędziowie mądrzy i sprawiedliwi  wcale go nie potrzebują. Orzekają na przykład poprawczak w zawiasach i wszyscy skaczą z radości. Uważaliśmy, że to najbardziej sprawiedliwe rozstrzygnięcie  na świecie, chociaż zapadło z naruszeniem wielu zasad procesu, a także z pokrzywdzeniem pokrzywdzonej. Gdybyśmy prowadzili to żmudne postępowanie,  efekt byłby pewnie taki sam, przy czym nie zostałby osiągnięty z tą lekkością, swobodą i szybkością (zaledwie 3 miesiące „poprawczakowego aresztu”).

Wielbicielom procesu prowadzonego zgodnie z kodeksem postępowania karnego pozostaje w takich sytuacjach stara myśl Baudelaire'a, zgodnie z którą: „prawdziwy bohater bawi się sam”, o czym i księżniczka winna pamiętać wikłając się w coraz to trudniejsze relacje społeczne.