Była już prawie północ, kiedy
Matka rozpędzała mercedesa do osiemdziesięciu, żeby zaraz po dostrzeżeniu Ojca
zahamować gwałtownie. Ojciec stał na poboczu, w miejscu, gdzie dwa lata
wcześniej zginęli chłopcy. Siedziałam obok Matki, uważnie obserwując drogę
przed nami. Auto posłusznie wyhamowało, w kilka sekund, na około dziesięć metrów
przed miejscem, gdzie stał Ojciec.
To był tragiczny wypadek. W
piękną, lipcową noc dwa lata temu sedan wjechał w stojących pieszych. Ofiarami
byli młodzi chłopcy, jeden z nich był synem Matki, a drugi - Ojca. Prokuratura umorzyła
postępowanie przygotowawcze dwukrotnie, nie dopatrując się znamion czynu
zabronionego.
Matka zawróciła i przejechałyśmy
jeszcze raz ten prosty odcinek drogi. Ona codziennie tędy jeździ. Zna każdy
kamień. Ojciec jest cierpliwy, poszukuje prawdy. Oboje wspominają chłopców tak,
jakby ci na chwilę wyszli i mieli zaraz wrócić do domów.
Sprawa jest w toku, subsydiarne
oskarżenie, wielu świadków, kilka wersji i niekończące się spekulacje. Gdyby
jechał wolniej, szybciej, gdyby stali na poboczu, na drodze, oświetlenie
działało lub nie albo może działało trochę. Ślady hamowania, krew, szkło, trawa
za poboczem.
Minuta ciszy po umarłych czasem
do późnej nocy trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz