Jak
powszechnie wiadomo od jakiegoś czasu panuje moda na lokalny terroryzm. Kto
chce być na czasie, nosi spodnie moro, w których z
zasady na pewno umieszcza codziennie substancje niebezpieczne, jest
złośliwy dla kolegów i awanturuje się czasem. Modne jest również
pisanie w internecie o marzeniach związanych z wcieleniem w życie
wybuchowych fantazji, co prowadzi do aplauzu komentatorów i –
niestety – nieprzyjemnych wizyt funkcjonariuszy organów ścigania.
Oni
jednak czasem się mylą, ale to nic [nie przejmujcie się! Jesteśmy
z wami!]. Gorzej, gdy wiedzą z góry, że mylą się, jednak robią
dalej. Tak było w przypadku KS.
Przypadek
ten o tyle niecodzienny, że wydarzenie opublikowane przezeń na
facebooku nadal można oglądać – a od przeszukania w jego
mieszkaniu upłynęły już prawie trzy miesiące.
Zabrali
mu komputer i telefon, przesłuchali jako świadka z uprzedzeniem,
przestraszyli mundurami rodzinę, dzieci, sąsiadów i kota. Żonę wzywali zapytać, czy nie mieszka przypadkiem z terrorystą,
ale przezornie zrobiła odmowę.
Poszliśmy
na przesłuchanie ze słownikiem zwrotów literackich, którego
fragmenty powędrowały do protokołu. Nie pomogło.
Pisaliśmy
rozpaczliwe zażalenia, pisma, że naprawdę nie wyczerpujemy 255a
kk, [ przeczytajcie i uwierzcie nam!], i dla każdego przeciętnego absolwenta gimnazjum
(on się upiera, że podstawówki), jest to oczywiste. Nie pomogło.
Kiedy
już nadszedł moment utraty wszelkiej nadziei i perspektywa
czołgania się w stronę cmentarza owiniętym w prześcieradło
ciałem, nadeszła pomoc. Oto ona:
http://www.sejm.gov.pl/Sejm8. nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key= 5D9A421F&view=5
Dziękuję
(on jest anarchistą, więc mu nie wypada, że system pomaga, dziękować) posłowi Jackowi Wilkowi za czujność, inicjatywę,
postawione na końcu pytania, a także za napisanie tego zdania:
Wydarzenie
miało charakter oczywistej kpiny i w żaden sposób nie sugerowało,
że jego celem jest rzeczywisty akt terroru czy zamieszczanie zdjęć
prawdziwych bomb . To
daje nadzieję.
Odbiera
ją zaś odpowiedź, która tutaj:
Mimo
wszystko pozdrawiamy funkcjonariuszy. Gdyby nie wy, nie byłoby o
czym pisać na facebooku.
Rzecz polega na tym, że osoby wykonujące służbę w tzw. organach ścigania wraz z wcieleniem bardzo szybko tracą coś co cywile nazywają poczuciem humoru. O ile u funkcjonariuszy prewencji można jeszcze czasem resztki odnaleźć, o tyle im wyżej tym gorzej a najczęściej wcale. W parze z niezrozumieniem żartów rośnie wewnętrzne przekonanie, że ktoś sobie urządza kpiny z tych włąśnie Panów, no a stąd to już prosta droga do katastrofy.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego tak jest, może ktoś się na tym kiedyś zhabilituje, myślę że warto by było to zjawisko zbadać. I wbrew pozorom wcale nie piszę tego ironicznie.
Reasumując, jeśli żartujemy z funcjonariuszy albo z poważnych spraw które pozostają w ich zainteresowani, to na własne ryzyko. Żart który w tzw. normalnych warunkach służy rozluźnieniu atmosfery i nabraniu odpowiedniego dystansu do Ważnych Spraw w takiej sytuacji najczęściej jest gaszeniem ognia polewając go benzyną.
Zjawisko rzeczywiście godne opracowania. Tak z 15 lat temu słyszałem o zarzucie zniważenia policjanta poprzez wypowiedzenie zdania "czekam na Steviego Wondera", w odpowiedzi na pytanie funkcjonariusza "co pan tu robi?". O ile pamiętam obrońca autora niefortunnej frazy poniósł porażkę.
UsuńNa szczęście sędziowie bywają jeszcze żartobliwi. Rozpoznajacy zażalenie na zatrzymanie rzeczy w tej sprawie szeroko uzasadnił dlaczego nie zasługuje na uwzględnienie (m.in.dlatego ze uzasadnione podejrzenie 255a kk). Niemniej pisanie tego zażalenia było przyjemnością.
OdpowiedzUsuńkc
Problem polega na tym, że tu nie chodzi o poczucie humoru, bo korzeniem całej sprawy jest cholernie poważne zdarzenie w Warszawie, wyglądające gołym okiem na policyjną prowokację.
OdpowiedzUsuń