Poniżej
tekst (blogowo) konformistyczny -
dedykowany temu Panu, co deklaruje, że przestał walczyć.
Błyszczący, srebrno
niebieski wóz zaczaił się w krzakach, tuż za monopolowym. Stróże prawa kazali
nam otworzyć bagażnik i zapytali, co jest w paczuszce. Odpowiedzieliśmy, że
marihuana. Ucieszyli się i przeszukali nasz samochód (nic więcej), zawieźli do
mieszkania (pusto) i do miejsca pracy (zero). Byliśmy spokojni i posłuszni.
Chcieliśmy kontaktu z adwokatem. Niestety
to nie Ameryka (cyt.), więc zadzwonili tylko do żony. Żona na szczęście
bystra, więc adwokata znalazła.
Spaliśmy
sobie w izbie zatrzymań, woda ciekła z kranu, było nam niewygodnie, nie
mogliśmy zasnąć i nie mieliśmy lekarstw. Następnego dnia znowu przejechaliśmy
się radiowozem i - 13 godzin od zatrzymania - zostaliśmy przesłuchani. Zarzut
dostaliśmy prosty, bo posiadanie, z 62 ust. 1. Wyjaśniliśmy najjaśniej. Nawet o
szafie z lampą (legalna) i nasionkach (legalne), bo pytali. Myśleliśmy, że
wyjdziemy już z tego smutnego miejsca na skraju miasta.
Nic
z tego. Przecież mamy 48 godzin
(cyt.) to w czym problem? No, nie ma problemu przecież. Było nam jednak trochę przykro.
Zrobili nam daktyloskopię i sygnalityczne fotki (prosto do albumu). Ponownie
nocowaliśmy gdzie wielu przed nami i po nas. W sobotę z rana jeden policjant
zażartował, żebyśmy uważali, bo jest z nami sam a tu nie ma kamer. Chyba
mieliśmy się zaśmiać.
Sobota.
Czujemy się w radiowozie prawie jak w domu. Przywieźli nas do Prokuratury
godzinę przed czasem. Czekaliśmy więc nie dwie, a trzy (był przed nami inny,
niezapowiedziany interesant). Podtrzymaliśmy wczorajsze mea culpa et explicatio
patrząc z nadzieją.
Zatrzymanie
trwało 46 godzin. Nasz obrońca chciał pomóc i dużo mówił po to, żebyśmy
wcześniej poszli do domu. Powiedział, że zażali, mimo, że już po wszystkim.
***
Nie
było żadnej podstawy zatrzymania.
Wpisana
w protokół obawa matactwa straciła jakikolwiek sens po pierwszym
przesłuchaniu.
Odmówiono
kontaktu z obrońcą. Obrońcy odmówiono kontaktu z zatrzymanym (w piątek rano, bo do przesłuchania dopuścili).
Nie
przekazano zatrzymanemu lekarstw zażywanych stale i systematycznie.
Nie
zwolniono mimo braku (ustania) przyczyny zatrzymania.
Nie Ameryka,
Białoruś (komentarz
MS).
Proszę o receptę - jak się w takiej sytuacji zachować? Co kiedy obrońca apl. adw, stawia się na komisariacie i żąda kontaktu z klientem? A oni na to: " Nie mamy Pańskiego płaszcza i co nam Pan zrobi?"
OdpowiedzUsuńNiedawno SOkiK uznał, że informacja o braku odpowiedzialności za przechowywane w szatniach przedmioty jest klauzulą niedozwoloną. Problem sytuacji jak z "Misia" został więc rozwiązany, ku chwale umowy przechowania.
OdpowiedzUsuńWalka z przechowawczą funkcją komisariatu policji i upartą odmową współpracy jest niestety bardziej skomplikowana, absorbująca ponad poziom rozumu i wymaga wytrwałego zaangażowania. Widzę ją jako grzeczną, upartą asertywność, powtarzanie zdania po kilka razy - do skutku, pokazywanie palcem wybranych fragmentów kpk i wojnę umysłów. Również zażalenia, skargi i wnioski (do wiadomości RPO, MSWiA oraz Pana Boga), nawet na kilkunastominutowe "doprowadzenie do KP celem wylegitymowania i rewizji osobistej", po którym delikwenta lub delikwentkę wypuszcza się znów na trawnik przed KP.
Aplikantki winny reagować na "ona jest młoda, i tak tu nie wejdzie" zasłyszane przez przeszklone drzwi. Na bezczelność, chamstwo, tupet, ignorowanie przepisów i poczucie wszechmocy w niebieskim mundurze, w zaciszu komisariatu.
Kropla drąży skałę, nie traćmy wiary. Są przecież i prawi policjanci, i uczciwi szatniarze.