Sprzedawał w
areszcie mój numer telefonu. Miał ujmującą osobowość, miał tatuaże, wszystkie atuty
interesującego osadzonego i wszelkie wady, które tak utrudniają życie na
wolności. Składał piękne wyjaśnienia. To naprawdę umiał robić, był mistrzem improwizacji i potrafił
przekonująco zripostować każdy zarzut. Śmiał się kiedy mu mówiłem, że świat
jest zły oraz smutny i twierdził, że budząc się każdego poranka jest zachwycony,
że czeka go taki dobry dzień (używał nieco innego określenia).
W październiku
przytrafiła się ta historia z narkotykami. Przemyt, akcja cbś, zatrzymanie,
telewizja, areszt. Pierwszy raz źle to znosił, nawet funkcjonariusze służby
więziennej dostrzegali, że jest markotny. Wszystko wyglądało bardzo kiepsko,
kiedy nagle, po miesiącu, został cudownie oswobodzony. Sąd Okręgowy uchylił
postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, a sprawę przekazał do ponownego
rozpoznania (było o tym tutaj i w kolejnych relacjach). Wyszli (bo był jeszcze jeden).
Rozmawialiśmy o
ucieczce. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto w takiej sytuacji nie rozważałby zasadności tego kroku. Wydawało mi
się, że się zgodził, że ucieczka jest wykluczona, bo już nigdy żaden sąd nie
odważy się na podobne orzeczenie. Poza
tym on w tej sprawie nie był sam i uznał, że jego ucieczka spowoduje zbyt
dotkliwe konsekwencje dla tego drugiego.
Tymczasem ten drugi
podupadł na zdrowiu. Miesiąc pozbawienia wolności i nagłe wyjście spowodowały, że nie mogłem
zrealizować planu. Chodziło o to, żeby się przyznać, wyjaśnić, przyjść na
kolejne posiedzenie aresztowe i powiedzieć: oto jestem, oto moje wyjaśnienia,
nie ma podstaw do stosowania aresztu. Tymczasem
wyjaśnienia nie wchodziły w grę.
Wracając do
głównego bohatera, to wędkował. Mówiłem mu nawet w ostatnim czasie, żeby na
depresję czytał „Śmierć pięknych saren”, bo to o wędkowaniu. On już przekonał
się, że świat jest smutny i zły, w każdym razie na pewno nie było mu łatwo.
Złożyliśmy wyjaśnienia, przyznaliśmy się do winy i czekaliśmy
na posiedzenie aresztowe, licząc, że nie będzie procesowej tragedii, bo życiowa
już była nieodwracalna i wszystkie te lata więzienia nie były dla niego tak
straszne jak te dwa miesiące od feralnego wyjazdu.
W ostatni
weekend pojechał na ryby. Taki miał zwyczaj. Został po nim samochód, bałagan w przyczepie i
krótka relacja towarzysza o alkoholu,
odwiązanej łódce i porannej nieobecności. To wszystko.
Sytuacja przed dzisiejszym
posiedzeniem aresztowym była więc
następująca:. jednego klienta nie ma, rzekomo utonął, szukają go płetwonurkowie,
ale nie jestem w stanie skutecznie zaprzeczyć temu co wszyscy podejrzewają – że
upozorował swoją śmierć. Drugi w kiepskim stanie ale przyszedł.
Sąd orzeka o
zastosowaniu aresztu wobec tego obecnego, przy zastrzeżeniu, że wyjdzie po
wpłacie poręczenia. Nieobecny, na
wypadek gdyby jednak żył, został tymczasowo aresztowany. Wszystko
wskazuje na to, że zażaleń nie będzie.
Niby się udało. Nigdy
nie osiągnąłem więcej na niwie walki o wolność w postępowaniu przygotowawczym
przy zarzutach zbrodni. Nigdy jednak sukces
procesowy nie był źródłem tylu
nieszczęść.
to chyba ta historia... http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/715419,krakowianin-zniknal-nad-jeziorem-roznowskim,id,t.html
OdpowiedzUsuńTa, tylko że poszukiwania nie były znowu takie niezwłoczne.
OdpowiedzUsuńoj, "śmierć pięknych saren" nienajlepsza chyba na depresję...
OdpowiedzUsuń