czwartek, 6 grudnia 2012

Prawdziwa śmierć (ciąg dalszy historii aresztowej)


Sprzedawał w areszcie mój numer telefonu. Miał ujmującą osobowość, miał tatuaże, wszystkie atuty interesującego osadzonego i wszelkie wady, które tak utrudniają życie na wolności. Składał piękne wyjaśnienia. To naprawdę umiał  robić, był mistrzem improwizacji i potrafił przekonująco zripostować każdy zarzut. Śmiał się kiedy mu mówiłem, że świat jest zły oraz smutny i twierdził, że budząc się każdego poranka jest zachwycony, że czeka go taki dobry dzień (używał nieco innego określenia).

W październiku przytrafiła się ta historia z narkotykami. Przemyt, akcja cbś, zatrzymanie, telewizja, areszt. Pierwszy raz źle to znosił, nawet funkcjonariusze służby więziennej dostrzegali, że jest markotny. Wszystko wyglądało bardzo kiepsko, kiedy nagle, po miesiącu, został cudownie oswobodzony. Sąd Okręgowy uchylił postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, a sprawę przekazał do ponownego rozpoznania (było o tym tutaj i w kolejnych relacjach). Wyszli (bo był jeszcze jeden).

Rozmawialiśmy o ucieczce. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto w takiej sytuacji nie  rozważałby zasadności tego kroku. Wydawało mi się, że się zgodził, że ucieczka jest wykluczona, bo już nigdy żaden sąd nie odważy się  na podobne orzeczenie. Poza tym on w tej sprawie nie był sam i uznał, że jego ucieczka spowoduje zbyt dotkliwe konsekwencje dla tego drugiego.

Tymczasem ten drugi podupadł na zdrowiu. Miesiąc pozbawienia wolności i nagłe wyjście spowodowały, że nie mogłem zrealizować planu. Chodziło o to, żeby się przyznać, wyjaśnić, przyjść na kolejne posiedzenie aresztowe i powiedzieć: oto jestem, oto moje wyjaśnienia, nie ma podstaw do stosowania  aresztu. Tymczasem wyjaśnienia nie wchodziły w grę.

Wracając do głównego bohatera, to wędkował. Mówiłem mu nawet w ostatnim czasie, żeby na depresję czytał „Śmierć pięknych saren”, bo to o wędkowaniu. On już przekonał się, że świat jest smutny i zły, w każdym razie na pewno nie było mu łatwo.

Złożyliśmy  wyjaśnienia, przyznaliśmy się do winy i czekaliśmy na posiedzenie aresztowe, licząc, że nie będzie procesowej tragedii, bo życiowa już była nieodwracalna i wszystkie te lata więzienia nie były dla niego tak straszne jak te dwa miesiące od feralnego wyjazdu.

W ostatni weekend pojechał na ryby. Taki miał zwyczaj.  Został po nim samochód, bałagan w przyczepie i krótka relacja  towarzysza o alkoholu, odwiązanej łódce i porannej nieobecności. To wszystko.

Sytuacja przed dzisiejszym posiedzeniem aresztowym była  więc następująca:. jednego klienta nie ma, rzekomo utonął, szukają go płetwonurkowie, ale nie jestem w stanie skutecznie zaprzeczyć temu co wszyscy podejrzewają – że upozorował swoją śmierć. Drugi w kiepskim stanie ale przyszedł.

Sąd orzeka o zastosowaniu aresztu wobec tego obecnego, przy zastrzeżeniu, że wyjdzie po wpłacie poręczenia. Nieobecny, na  wypadek gdyby jednak żył, został tymczasowo aresztowany. Wszystko wskazuje na to, że zażaleń nie będzie.

Niby się udało. Nigdy nie osiągnąłem więcej na niwie walki o wolność w postępowaniu przygotowawczym przy zarzutach zbrodni. Nigdy jednak  sukces procesowy  nie był źródłem tylu nieszczęść. 

3 komentarze:

  1. to chyba ta historia... http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/715419,krakowianin-zniknal-nad-jeziorem-roznowskim,id,t.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta, tylko że poszukiwania nie były znowu takie niezwłoczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. oj, "śmierć pięknych saren" nienajlepsza chyba na depresję...

    OdpowiedzUsuń