wtorek, 10 lipca 2012

Trans


Leżeliśmy na ławkach, na przystanku w jakiejś wiosce. Chwilę wcześniej leżeliśmy pod kościołem ale zaczęła się burza i pod tym małym dachem było przyjemniej. Po paru minutach przybiegło dwóch przemoczonych, więc ich wpuściliśmy na ławki, a sami przenieśliśmy się na ziemię. Powiedzieli nam, że trzeci, który im towarzyszył, zrezygnował z powodu nękających go halucynacji. Przytulając się do folii nrc postanowiliśmy przedrzemać burzę.

Impreza nazywała się Transjura  i polegała na pokonaniu 164 km. Start w Krakowie, meta w Częstochowie, trasa biegła czerwonym szlakiem. Wybiegliśmy w piątek o 21.00, na mecie byliśmy o 3.40 w niedzielę. Widzieliśmy wielu walczących, napierających, wycieńczonych. Na 12 km przed końcem, w środku nocy napotkaliśmy żywego trupa: zataczał się, wzrok błędny, a zapytany o to czy ma jedzenie i wodę, coś tam mruczał słabym głosem.

Do końca próbowaliśmy jakoś się starać: więcej truchtać niż maszerować. Nie wiem czy to miało sens, bo zaledwie 5 godzin po nas  dotarła  ekipa, która w pewnym momencie zaczęła tankować browary i szczęśliwa przybyła na metę. Kilku odklejeńców i jedna atrakcyjna pani. Nie wiem czy ich metoda nie była lepsza.

Prowadzenie działalności adwokackiej na niwie prawa karnego wiąże się z podobnymi  dylematami. Człowiek próbuje się starać, biega, robi sto rzeczy jednocześnie. Tymczasem można od 11.00 tankować browary w tym hotelu naprzeciwko sądu i też być szczęśliwym, tylko bardziej. Efekty  bardzo podobne, a często lepsze. Dobrze się więc zastanówcie, którą drogą pójdziecie.  

O Transjurze powiem  wam jeszcze, że w Częstochowie, na ul. Mirowskiej, tak z 4 km przed metą (to długa ulica jest) przyplątał się duży, żółty pies. Mieliśmy wtedy taką taktykę, że co jakiś czas pokładaliśmy się na chwilę, tak dla wypoczynku. W towarzystwie psa okazało się to wykluczone, bo on wtedy przybiegał i radośnie lizał nas po twarzach. Trzeba było truchtać do mety, a tam  pies gdzieś zniknął. Niewykluczone zresztą, że wcale go nie było. Ekipa konsumująca browary go nie napotkała.


11 komentarzy:

  1. Szkoda, że jednak Pan nie wpadł na te gołąbki. Zapraszam następnym razem, o ile sam bieg się Panu podobał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o tej porze każda uczciwa mama pozostaje w objęciach Morfeusza, więc ciepły posiłek nie wchodził w grę. Mogłem jednak rzeczywiście rano zaglądnąć do mamy i przekonać ją, by zakazała Panu tej szkoły, w której spuchnie Pan, utyje i posiwieje.

      Usuń
    2. W notce pisze Pan, żeby dobrze się zastanowić w którą stronę iść, a ja jak zapewne większość moich rówieśników mam problem z właściwym obraniem celu. Siwizna, a przede wszystkim otyłość jest obecnie czymś powszechnym już na etapie studiów, więc ta argumentacja do mnie nie przemawia. Moim zdaniem to konsekwencja stylu życia, a więc podobnie jak z tankowaniem browarów- kwestia wyboru. Swoją drogą ciekawe jest to, że każda osoba odradza mi szkołę. Z drugiej strony większość osób narzeka też na każdą inną wybraną zgodnie z profilem studiów ścieżkę "kariery".

      Usuń
    3. Ja jeszcze nawet UJotki nie skończyłem, a już jestem siwy :) Pozdrawiam, MB.

      Usuń
  2. 1. Mam wątpliwości co do tej szkoły bo: widziałem Pokrzywdzonego. Kogoś, kto nie przeszedł na drugi rok z powodu głupoty systemu oceniania. Byłem nawet formalnie pełnomocnikiem przed nsa w jednej ze spraw "przeciwko szkole", którą instytucja ta "przegrała". Tam źle wychowują, przyzwyczajają do niesprawiedliwości. Przynajmniej ja to tak subiektywnie oceniam, może teraz się zmieniło. w każdym razie wiele wyroków nsa tę tezę potwierdza.

    2. jadę codziennie obok tej szkoły na rowerze i myślę, że ci ładnie ubrani, sowicie opłaceni, liczący te punkty ludzie, nie mogą czynić dobra. niech pan poczyta "palcie ryż każdego dnia".

    3. ta szkoła nie szkodzi, ale pewnie i nie pomaga. Jak Pan musi, to proszę. Może nie być zbyt przygodowo.

    4. chodziło mi o spuchnięcie i otyłość duchową.

    5. Inne drogi nie są łatwe. mi 13 lat temu było znacznie, znacznie łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Ależ ja też mam wątpliwości. I to ogromne. Ale czy nie mniej niesprawiedliwy jest system w którym na 1 roku aplikacji uczy się kilkaset osób? Znowu ta anonimowość i bycie XY? Może podchodzę do tego zbyt idealistycznie, ale tak jak na studiach brakowało mi takiej zwyczajnej dyskusji, rady, wskazówki, tak samo z opowiadań moich znajomych wynika, że aplikacja adwokacka/radcowska i każda inna to przeważnie wykłady dla kilkuset osób i praca w korporacji w której z patronem rozmawia się od święta. Wydaje mi się, że to może w pewien sposób wypaczać.

    3. Osobiście od szkoły odstraszają mnie historie o ludziach, którzy robią cuda, żeby właśnie dostać się na ten 2 rok. Może to będą fantastycznie wyedukowane jednostki, ale całe "człowieczeństwo" z nich ujdzie.
    Poza tym, na szczęście nic nie muszę - zresztą i tak pewnie się nie uda. Chodziło mi bardziej o to, że alternatywa jest kiepska. Pisał Pan o Hłasce. On kiedyś napisał jakoś tak, że świat można podzielić na połowy z tym, że w jednej nie da się żyć, a w drugiej wytrzymać. Tutaj chyba tak trochę podobnie. Wydaje mi się, że nie ma dobrego wyjścia.

    5. To że inne drogi nie są łatwe to nie znaczy chyba że mam się poddawać ? Problemem jest jednak to, że w sumie nie wiem czemu pisze o poddawaniu, skoro nawet nie widzę w tym wszystkim celu. Jeżeli będzie Pan jeszcze odpisywał, to proszę napisać, czy to typowe zwątpienie po studiach, które dopada każdego, czy kiedyś było inaczej?

    I jeszcze ostatnie zdanie odnośnie tego Hłaski. W ogóle jakoś tak czytając tą notkę pomyślałem sobie o nim, bo wydaje mi się, że Pan potępia tych tankujących browary. Myślę, że po prostu zmieniła się mentalność ludzi pijących. Kiedyś CI tankujący byli zdecydowanie najbarwniejsi, a często wielcy. Dziś tankowanie browarów jest troszkę innym typem rozrywki. Hłasko jakby nie wytankował tego co wytankował nie widziałby tego syfu, który go otaczał tak dobitnie. Dlatego ciesze się, że tankował, tak samo jak Hemingway i inni którzy pisali smutne i piękne książki.

    Moje podejście do tankowania jest takie jak Keith'a RIchards'a, który stwierdził, że jak wciągnie się już cały ten syf, to ma się to za sobą. Dobrze jest zobaczyć jak to wygląda najlepiej w młodym wieku, tak żeby potem zrozumieć, że nie warto. Ale to moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście czasem potępiam tankujących browary, ale trochę z zazdrości, taki resentyment. Tutaj jednak nie potępiałem.

    Myślę, że te wszystkie szkoły i aplikacje trzeba traktować jako środek co celu. Jak Pan chce zostać sędzią albo prokuratorem to nie ma innego wyjścia, trzeba iść do szkoły wymiaru sprawiedliwości, chociaż może nie jest najlepszym miejscem na ziemi. Jak Pan nie wie jeszcze co chce, to trzeba jakimś cudem znaleźć pracę w jak największej kancelarii i poprzyglądać się trochę. potem można podjąć decyzję, zawsze pozostaje założenie fabryki konserw.

    Ja po studiach zdawałem na wszystkie możliwe aplikacje, ale ponieważ nic nie umiałem, to mnie nie przyjmowali. nie miałem żadnych celów, poza potrzebą wykonywania jakiejś roboty. Nie było to zbyt mądre, ale miałem szczęście spotkać właściwych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja Szkołę wspominam nienajgorzej w przeciwieństwie do licznego grona pokrzywdzonych mimo, iż zakończyłem edukację po pierwszym roku. Chociaż może to nienajlepsze określenie. Było dość strasznie i to głównie z powodu tych pokrzywdzonych. Zawsze dużo się mówiło negatywnych rzeczy o establishmencie tej instytucji, o niesprawiedliwościach w liczeniu punktów a nawet zbyt małej liczbie ręczników w pokojach hotelowych. I to napewno nie bez racji.

    Większym problemem jak dla mnie jednak byli uczący się obezwładnieni przymusem zbliżonym do absolutnego a do tego zachowujący się jakby dopiero co skończyli podstawówkę. Bardzo zapadła mi w pamięć scena podczas jednego z licznych spotkań wojennych dyrekcji z uczniami. Nie pamiętam dokładnie kontekstu ale napewno dotyczył jakiejś niesprawiedliwości. Ktoś z dyrekcji powiedział, że przecież wiadomo było, że połowa z nas odpadnie. Na to wstała jedna dziewczyna i powiedziała, że ona przyjechała tu zostać sędzią i nie wyobraża sobie, żeby miała w życiu robić coś innego.

    Naszły mnie wtedy dwie refleksje.
    1. Oczywista - Co ja tu robię?
    2. Mniej oczywista - Patrząc na część tego narybku zastanawiam się czy prof. Ćwiąkalski będąc jeszcze ministrem nie miał racji co do koncepcji zawodu sędziego jako korony zawodów prawniczych. Tego się nie da nauczyć w szkole - a już napewno nie takiej.

    Niemniej jednak, nie żałuję tego roku a wręcz przeciwnie (zaznaczam, że nie mieszkałem w hotelu przyzakładowym i o ręcznikach nic nie wiem). Uważam, że nauczyłem się bardzo wielu przydatnych rzeczy, które teraz na co dzień wykorzystuję. Inna sprawa, że w dużej mierze to nie były rzeczy uczone wprost w szkole. Taka obserwacja systemu od środka pozwala na dostrzeżenie wielu przydatnych w pracy np. obrońcy elementów. Tyle, że trzeba krytycznie się przyglądać i często uczyć na zasadzie "kontry". Spora część ludzi założyła sobie taki filtr rzeczywistości przyswajając jedynie wiedzę potencjalnie przydatną do kolejnego egzaminu. Z tego punktu widzenia niektórzy wychodzili na tym dobrze a inni nie. Wszyscy jednak, którzy tak robili stracili rok życia na uczeniu się dosłownie kilku bzdur mimo, iż mając oczy szeroko otwarte można naprawdę skorzystać i zobaczyć jak ten wymiar sprawiedliwości wygląda.

    Może też dlatego nie narzekam, że wyobrażałem sobie robienie w życiu czegoś innego niż bycie sędzią. Obecnie na aplikacji adwokackiej zresztą również wyobrażam sobie że mogę robić coś innego niż bycie adwokatem czy prawnikiem w ogóle. Martwi mnie za to, że sędziami mają zostać osoby, które najwyraźniej mają problemy z wyobraźnią.

    Jeśli miałbym koledze doradzać (a dyskusja nosi tego znamiona) to powiedziałbym - spróbuj. Tylko bez ciśnienia na wynik i podchodząc do tematu z punktu widzenia osoby spoza systemu a nie takiej, która robi wszystko żeby stać się jego częścią. Spuchnięcie i otyłość umysłowa to przypadłość osobnicza co najwyżej warunkowana środowiskowo. Ci co tam spuchli zrobiliby to również gdzie indziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, piękny tekst. Szkoła warta osobnego opracowania

      Usuń
  6. Bardzo serdecznie gratuluję ukończenia transjury, w dodatku z tak znakomitym czasem! 163 kilometry w nieco ponad 30 godzin to jak dla mnie wynik z pogranicza sportu i metafizyki. W szczególności, że opis pomija szereg atrakcji, którymi zaskakiwał szlak orlich gniazd. Błoto, piach, palące słońce, krwiożercza fauna, baśniowe stwory w kniejach...
    Mnie niestety nie udało się pokonać tej trasy, mimo, że z założenia chciałem ją przejść turystycznie. Względnie szybko jednak (zaraz za Bydlinem) kolana ostatecznie odmówiły kontynuowania autodekonstrukcji. Ta lekcja pokory uświadamia mi jednak tym bardziej skalę wyczynu wszystkich tych, którzy dotarli do mety lub polegli w jej okolicach.
    Odnośnie wykonywania zawodu i tankowania browarów przychodzi mi na myśl fragment z "cześć i dzięki za ryby" Douglasa Adamsa o wzajemnych ocenach ludzi i delfinów. Ludzie uważali się zawsze za inteligentniejszych, bowiem wymyślili koło, wojnę i Nowy Jorki, podczas gdy delfiny jedynie beztrosko pluskały się w ocenia, ciesząc się życiem. Delfiny uważały się za inteligentniejszych od ludzi, dokładnie z tych samych powodów.
    Coś w tym jest. Pozostaje jednak w tym tygodniu trochę pism, spotkań, rozmów... No i wkrótce czas wrócić do truchtania, by szykować się do Chudego Wawrzyńca.
    Jeszcze raz serdecznie gratuluję wyczynu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Acha, to ze mną jest tak, że przechadzam się po plaży, patrzę na delfiny i nie wiem, czy mi jeszcze będzie potrzebny ręcznik (fani Adamsa obchodzą rzekomo jego dzień - ręcznika)

      rzeczywiście pominąłem szereg atrakcji biegu, ale uznałem, że nie jest to tak porywające, by opisywać, że bolało, albo dialog z żulem pod sklepem w okolicach 110 km. Od pewnego momentu pozostawałem w przekonaniu, że ta impreza powinna być zakazana i nigdy nie zrobiłem niczego głupszego. to jest totalna masakra, tego nie da się opisać. Pomaga, że mniej więcej od 140 km uczestnikom towarzyszą wszyscy bogowie łąkowi i leśni. W ogóle bieg ten zastępuje wszelkie narkotyki świata.

      W moim przypadku kluczowa okazała się drzemka w Morsku. Bez tego trudno byłoby ukończyć, a i tak cały czas powtarzałem, że to ostatnie ultra. Niestety człowiek jest słaby. dzisiaj zapisałem się na Chudego. obiecuję sobie, że wybiorę krótszy wariant (dla dzieci taki Chudy, to jak zgromadzenie izby - znowu mnie nie ma). do zobaczenia zatem.

      Usuń