Jest jesień. Kobieta i mężczyzna
jedzą narkotyki. Robią to w swoim domu (bo dom już mają), w mieście, w którym
toczy się święta wojna, spoczywa Adam Mickiewicz, Lech Kaczyński, Wisława
Szymborska, a doktor rebeliant Dominik Zając walczy o demokrację. To w tym
mieście żyje i tworzy dwóch z trzech poetów o imieniu Marcin, którzy w
kultowym, magicznym utworze doszli do przekonania, że „za oknem ni chuja idei”.
Ta historia wydarzyła się bardzo
niedawno, ta jesień wciąż trwa, wciąż fruwają listopadowe motyle. Wydarzyła się
tak bardzo niedawno, że nie można jej jeszcze opowiadać prawie wcale. Wszystko
co najważniejsze trzeba pominąć aż do momentu, w którym w mieszkaniu jest
mężczyzna i są policjanci. On nie może dzwonić, wychodzić, oni szukają,
szperają, sprowadzają psa służbowego. Czas płynie, pies węszy. Kilka godzin.
Kolejna scena rozgrywa się na
komisariacie. Utrudzony policjant wypełnia protokół zatrzymania. Patrzy na
zegarek.
Potem jesteśmy już my. Prowadzimy
ponure obliczenia. Mówimy, że jeśli zrezygnować z fikcji powstałej w wyniku
spojrzenia policjanta, to upłynęło 48 godzin, tych godzin wspomnianych w art.
248 kpk. Nieskutecznie domagamy się zwolnienia mężczyzny.
W tym mieście mieszkają również
sędziowie. Niektórzy z nich są odważni, znacznie bardziej odważni od sędziów
Sądu Najwyższego. Niedawno wychodzili na ulicę,
głosili idee niezawisłości, niezależności władzy sądowniczej od wykonawczej. To na pewno
nie podobało się ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobro, który potrafi
zrobić groźną minę do aparatu reportera Gazety Wyborczej. To na pewno wymagało
odwagi.
Jeden z tych odważnych sędziów
mówi nam, że jeśli chcemy zakwestionować zapis policjanta w protokole
zatrzymania, to trzeba złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Mówi, że nie może
przyjąć inaczej niż w dokumencie. My martwimy się, że władza wykonawcza
dominuje, zwycięża, że nie ma nad nią żadnej kontroli sądowej, że nie ma żadnej
siły w tej władzy sądowniczej.
Na salach rozpraw, jak niegdyś za
oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz