Próbowałem niegdyś przekonać Sąd Najwyższy, by z urzędu wznowił postępowanie, bo mój klient był reprezentowany przez obrońcę, który się go bał. Chodziło o to, że główny świadek oskarżenia zeznał, iż klient, pośród licznych zleceń dokonania zabójstwa miał wydać i takie, które dotyczyło tego właśnie adwokata. Sprawę opisywała potem jedna z bulwarowych gazet i w krótkim wywiadzie obrońca powiedział, że w związku z tą sytuacją uzyskał pozwolenie na broń i zaopatrzył się w nią. Było więc jasne, że bał się, a dalej bronił (o ile pamiętam w tej sprawie wykonywał te czynności z urzędu).
Pisałem wtedy, że ówczesny obrońca „uwierzył (…), że oskarżony czyhał na jego życie, a nawet polecił dokonanie zabójstwa. Nie można w takiej sytuacji psychologicznej walczyć o niewinność, czy niższą karę dla klienta. Naturalną reakcją jest oczekiwanie, że oskarżony nie wyjdzie na wolność, nie zostanie uniewinniony, a co ważniejsze nie zostanie skazany na karę łagodną. Pomimo najlepszych chęci i największego profesjonalizmu prawidłowe realizowanie prawa do obrony jest w takiej sytuacji absolutnie wykluczone”.
Sąd Najwyższy stwierdził wówczas, że brak podstaw do wznowienia postępowania, wskazując, że w postępowaniu obrońcy nie można doszukać się żadnych konkretnych uchybień gdyż był na rozprawach, odwiedzał oskarżonego w areszcie, itd.
Być może rzeczywiście w sprawie nie pojawiło się nic poza obawą, że wystraszony obrońca, pomimo zachowania pewnych procesowych rytuałów, nie był w stanie świadczyć odpowiedniej pomocy prawnej. Była to jedynie obawa, nie pewność, bo nie wiedzieliśmy co naprawdę myślał.
Okazuje się jednak, że sama obawa, iż obrońca nie wykonywał należycie swych obowiązków może być podstawą do wznowienia postępowania. W ostatnim czerwonym orzecznictwie znajdziecie wyrok SN z dnia 22 marca 2011 (sygn. II KO 66/10), którym wznowiono postępowanie z uwagi na to, że z okoliczności sprawy wynikało, iż adwokat zastępujący „głównego” obrońcę, nie miał czasu zapoznać się z aktami sprawy, nie znał wcześniej zeznań świadków, a pytania zadawał tylko oskarżony. To też niewiele (w perspektywie przesłanek wznowienia postępowania z urzędu), bo przecież obrońca „nieprzygotowany” słyszał zeznania świadka i odczytywane mu protokoły i w związku z tym na bieżąco zyskał wiedzę niezbędną do obrony. Poza tym nawet w krótkiej przerwie w rozprawie (a taka była zarządzona) mógł otrzymać odpowiednie wskazówki od obrońcy „głównego”. Nie można wykluczyć, że brak pytań ze strony adwokata był zamierzoną taktyką, nie zaś przejawem niedopełnienia obowiązków obrończych.
W tym przypadku samo podejrzenie niewłaściwego wykonywania obowiązków przez obrońcę było wystarczające dla wznowienia postępowania, a przesądził brak aktywności adwokata na rozprawie. Być może zamierzony, być może wynikający z nieznajomości akt. W „moim” przypadku było tak samo: być może obrońca udawał, że broni (bo jakby się wycofał, to zantagonizowałby konflikt z klientem zamierzającym go zabić), a być może nie udawał. Być może chciał dobrze, ale strach o własne życie nie pozwalał mu odpowiednie poświęcenie się sprawie. Być może udało mu się zachować pełny profesjonalizm.
Dla Sądu Najwyższego istotne okazuje się dopełnienie rytuału: zadawanie pytań, aktywność na sali rozpraw, nie zaś okoliczności rzucające cień na relacje klient-obrońca. Tymczasem trudno pogodzić się z tezą, że ktoś został skazany w uczciwym procesie, jeśli jego adwokat bał się, że poniesie śmierć z polecenia klienta. Nawet jeśli zadawał te nieszczęsne pytania, chodził na rozprawy, odwiedzał w areszcie, to kto zagwarantuje, że nie broniłby lepiej, gdyby się nie bał?
Proszę jeszcze napisać, jak czuje się adwokat reprezentujący klienta, który rzekomo miał zlecić zabójstwo swojego poprzedniego obrońcy. Czy to aby nie jest szczególny rodzaj odpowiedzialności na zasadzie ryzyka?
OdpowiedzUsuńJa czuję się dobrze. Zlecenie było mało prawdopodobne, myślę, że świadek chciał pognębić klienta i obciążyć go możliwie dużą ilością zabójstw dokonanych i zleconych. Skoro jednak poprzedni obrońca stwierdził, że kupuje pistolet, to chyba nie był takim sceptykiem jak ja, może rzeczywiście się przestraszył, że i on miał zostać zabity (a mogło tak być, bo tam chodziło o wiele zabójstw). W sumie byłem zaskoczony, że SN ten fakt zignorował, a nawet napisał mi chyba, że ten wywiad w gazecie, to żaden dowód. Sęk w tym, że gdyby nie ów wywiad, to klient nigdy nie dowiedziałby się o lęku obrońcy.
OdpowiedzUsuńciekawe, czy po adwokatów, jak po magów, przyjść musi sam Śmierć we własnej osobie, nie wysyłając żadnych bóstw pomniejszych.
OdpowiedzUsuńzając
A propo kontaktów adwokata z klientem:
OdpowiedzUsuńhttp://www.czpk.pl/2011/07/21/wniosek-rpo-do-tk-w-sprawie-zasad-porozumiewania-sie-podejrzanego-tymczasowo-aresztowanego-z-obronca/