wtorek, 25 marca 2014

Drugi dzień wiosny



Poniżej historia prawie prawdziwa. Prawie, bo ja też nabieram poczucia, że jednak bardzo dużo rzeczy się nie dzieje. I to też przecież nie mogło się wydarzyć, bo policjanci postępują z zatrzymanymi tak, jak chcieliby, aby ich traktowano w tej nieprzyjemnej jednak sytuacji. Dlatego właśnie  to, co poniżej, to się nigdy nie wydarzyło.




Z pogróżek popołudniowego przesłuchania zrobił się plan sobotniego przedpołudnia. Miałam zapas czasu, lecz jadąc tam, cisnęłam gaz wściekle, niepomna, że Opel Astra 1.4 to nie Bugatti 16.4 Veyron. Najpierw zobaczyłam dziewczynę, płakała i ciekło jej z nosa. Mama przytulała ją, a ja dawałam na przemian instrukcje i świeże chusteczki higieniczne.

Przesłuchanie rozpoczęło się sprawdzeniem danych i odczytaniem zarzutu. Zrozumiała, przyznała, że miała, ale nie wie ile. Z dwóch jointów mieszanych z tytoniem dzielni funkcjonariusze wyodrębnili 1,34 grama marihuany (taki diler to marzenie każdego konsumenta). Łzy ciekły po policzkach, a gluty wyglądały z nosa, żyjąc własnym życiem. Funkcjonariusz cierpko przywołał je do porządku.

Brawurowo rozpoczął gradobiciem pytań: z kim, dokąd, po co od kogo i numer buta. Gluty oszalały. Po mojej, trzeciej z rzędu, prośbie o swobodną wypowiedź przestał, oponując nieśmiało, że protokół ma mieć ręce i nogi. Powiedziała swobodnie prawie wszystko*. Że z koleżankami, kolegami, park, policja, przeszukanie bez wylegitymowania i podania powodu, szarpanie za rękę (kto? ten pan co tu siedzi teraz), krzyki w radiowozie (ta pani co siedziała) żeby powiedziała od kogo, że będzie siedziała w więzieniu do osiemnastego roku życia za gnojka, którego kryje. Że na komisariacie kształtowanie osobowości (perswazja poza protokołem, bez obecności osób trzecich - kto? ta pani co do telefonu powiedziała, że się nazywa...). Że na izbie było strasznie. Że nigdy więcej, nigdy przedtem, żałuje, chce do mamy i do domu.

Poprosiłam o protokołowanie moich pytań, oświadczeń rodziców (o piątkowych rozmowach że jak powie od kogo ma to wyjdzie od razu) i stwierdzanie ripost z urzędu w protokole.

Zażądałam imienia, nazwiska i stanowiska służbowego funkcjonariuszki, która jechała w radiowozie z Bohaterką. Odwiodłam od zamiaru umieszczania odmowy podania tych danych jako mojego oświadczenia. Analogicznie było z wnioskiem o odpis protokołu przesłuchania, po polemice - że podstawa jest: o tu! (przecież nie ma absolutnie, nie tu i nigdzie). Odmowa i próba umieszczenia odmowy w protokole jako moje oświadczenie. Odgryzłam (w głowie) kawałek ucha. Zapytał tylko o to, od kogo miała. Odmówiła odpowiedzi na to pytanie.

W niedzielę rano, zaraz po przebudzeniu, napisałam zażalenie.


*Już w domu Bohaterka przyznała się mamie, że była wieziona w kajdankach na przesłuchanie. Funkcjonariusz zapytany przez Bohaterkę, dlaczego to robi (nie stawiała oporu) poinformował, że on może wszystko.

2 komentarze:

  1. w latach 90 bez w większego problemu można było dostać tzw "plaskacza" "piąchę" zapoznać się z pieszczotami "pałki" więc postęp jest, sam jeszcze w 99 usłyszałem że na komendzie dostanę taki wpie... że mi się odechce zakłócać porządek... albo też Pani Bohaterka też mogła przeżyć to co kilkanaście lat będąc nastolatką i wracająca z koncertu - dzisiaj znana Pani dr psycholog - czyli obietnicę że zanim pojadą na komendę to właśnie jadą do lasu żeby ją i jej koleżankę przelecieć w czterech chłopa... tacy bohaterscy są czasem nasi stróże prawa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacun dla Pani za takie role w takich sytuacjach.
    I dla dziewczyny, że nie powiedziała.
    I dla matki, że chyba potrafi odróżnić prawdę głośnego tłumu od cichych prawd codziennych sytuacji z córką, sąsiadami, ulicami.
    ... oby morał był taki, że kraj zyska nowych ostrych zwolenników legalizacji ("... mówię pani, po tej przygodzie z córką, jak doświadczyliśmy układów, a później poczytałam co i jak, to nie uważam że marihuana jest zła")

    OdpowiedzUsuń