Poniżej historia prawie prawdziwa. Prawie, bo ja też nabieram poczucia, że jednak bardzo dużo rzeczy się nie dzieje. I to też przecież nie mogło się wydarzyć, bo policjanci postępują z zatrzymanymi tak, jak chcieliby, aby ich traktowano w tej nieprzyjemnej jednak sytuacji. Dlatego właśnie to, co poniżej, to się nigdy nie wydarzyło.
Z pogróżek popołudniowego przesłuchania zrobił się
plan sobotniego przedpołudnia. Miałam zapas czasu, lecz jadąc tam, cisnęłam gaz
wściekle, niepomna, że Opel Astra 1.4 to nie Bugatti 16.4 Veyron. Najpierw zobaczyłam dziewczynę, płakała i ciekło jej
z nosa. Mama przytulała ją, a ja dawałam na przemian instrukcje i świeże
chusteczki higieniczne.
Przesłuchanie rozpoczęło się sprawdzeniem danych i
odczytaniem zarzutu. Zrozumiała, przyznała, że miała, ale nie wie ile. Z dwóch
jointów mieszanych z tytoniem dzielni funkcjonariusze wyodrębnili 1,34 grama
marihuany (taki diler to marzenie każdego konsumenta). Łzy ciekły po
policzkach, a gluty wyglądały z nosa, żyjąc własnym życiem. Funkcjonariusz
cierpko przywołał je do porządku.
Brawurowo rozpoczął gradobiciem pytań: z kim, dokąd,
po co od kogo i numer buta. Gluty oszalały. Po mojej, trzeciej z rzędu, prośbie o swobodną wypowiedź przestał, oponując
nieśmiało, że protokół ma mieć ręce i nogi. Powiedziała swobodnie prawie wszystko*.
Że z koleżankami, kolegami, park, policja, przeszukanie bez wylegitymowania i
podania powodu, szarpanie za rękę (kto? ten pan co tu siedzi teraz), krzyki w
radiowozie (ta pani co siedziała) żeby powiedziała od kogo, że będzie siedziała
w więzieniu do osiemnastego roku życia za gnojka, którego kryje. Że na
komisariacie kształtowanie osobowości (perswazja poza protokołem, bez obecności
osób trzecich - kto? ta pani co do telefonu powiedziała, że się nazywa...). Że
na izbie było strasznie. Że nigdy więcej, nigdy przedtem, żałuje, chce do mamy
i do domu.
Poprosiłam o protokołowanie moich pytań, oświadczeń
rodziców (o piątkowych rozmowach że jak powie od kogo ma to wyjdzie od razu) i
stwierdzanie ripost z urzędu w protokole.
Zażądałam imienia, nazwiska i stanowiska służbowego
funkcjonariuszki, która jechała w radiowozie z Bohaterką. Odwiodłam od zamiaru
umieszczania odmowy podania tych danych jako mojego oświadczenia. Analogicznie
było z wnioskiem o odpis protokołu przesłuchania, po polemice - że podstawa
jest: o tu! (przecież nie ma absolutnie, nie tu i nigdzie). Odmowa i próba
umieszczenia odmowy w protokole jako moje oświadczenie. Odgryzłam (w głowie)
kawałek ucha. Zapytał tylko o to, od kogo miała. Odmówiła
odpowiedzi na to pytanie.
W niedzielę rano, zaraz po przebudzeniu, napisałam
zażalenie.
*Już w domu Bohaterka przyznała się mamie, że była
wieziona w kajdankach na przesłuchanie. Funkcjonariusz zapytany przez
Bohaterkę, dlaczego to robi (nie stawiała oporu) poinformował, że on może
wszystko.
w latach 90 bez w większego problemu można było dostać tzw "plaskacza" "piąchę" zapoznać się z pieszczotami "pałki" więc postęp jest, sam jeszcze w 99 usłyszałem że na komendzie dostanę taki wpie... że mi się odechce zakłócać porządek... albo też Pani Bohaterka też mogła przeżyć to co kilkanaście lat będąc nastolatką i wracająca z koncertu - dzisiaj znana Pani dr psycholog - czyli obietnicę że zanim pojadą na komendę to właśnie jadą do lasu żeby ją i jej koleżankę przelecieć w czterech chłopa... tacy bohaterscy są czasem nasi stróże prawa...
OdpowiedzUsuńSzacun dla Pani za takie role w takich sytuacjach.
OdpowiedzUsuńI dla dziewczyny, że nie powiedziała.
I dla matki, że chyba potrafi odróżnić prawdę głośnego tłumu od cichych prawd codziennych sytuacji z córką, sąsiadami, ulicami.
... oby morał był taki, że kraj zyska nowych ostrych zwolenników legalizacji ("... mówię pani, po tej przygodzie z córką, jak doświadczyliśmy układów, a później poczytałam co i jak, to nie uważam że marihuana jest zła")