Nie mam nic do powiedzenia, ale Kamila ma:
Świadek niepodejrzany powinien mieć słodko, łatwo i
przyjemnie. Przychodzi, czeka albo i nie, wchodzi, mówi, idzie do domu. Środki
służące okiełznaniu niesubordynacji są tak łagodne i czułe, a nadto tak jasno
opisane. Dobrodziejstwo odmowy złożenia również. Nie mniej jednak życie jest
pełne zasadzek.
Chcę wam powiedzieć, że Władysław* miał 70 lat i
nigdy nie czytał - twardziel - art. 182
§ 1 kpk. Miał zwykły sweter, zwykłe obuwie, bezzębną kamienną twarz, zapewne
pierwszy raz był w sądzie (chociaż może kiedyś, w ’84 w jakimś sądzie był). Wezwano
go w charakterze świadka w sprawie o wyłudzenie odszkodowania, a tego czynu
miała dopuścić się kobieta.
Sąd zapytał o imię, nazwisko, miejsce zamieszkania i
stosunek. Do stron. Powiedział, że obcy, a wtedy sąd nieśmiało począł wnikać, co doprowadziło do
jednoznacznej konstatacji, że nic go z nią nie łączy. Nie spędził z nią
ostatnich 22 lat swojego życia i nie pili razem ani jednej porannej kawy. Na
pewno więc nie pozostają w żadnym, tfu! (naprawdę tak zrobił), konkubinacie.
Jako obrońca z upoważnienia wstałam z zamiarem niezgrabnego zasygnalizowania
oświadczenia oskarżonej, które przeszło sztywne i ciasne ramy pozbawionej
powietrza sali rozpraw. Zwerbalizowana emocja: "Władziu, przyznaj się,
powiedz im!". Okazało się, że chyba jednak ją kocha, bo z rezygnacją
machnął ręką i powiedział, że no tak, są razem. Napięcie na sali opadło,
prokurator zapłakała cicho chichocząc, sędzia odetchnął, a Pan Władzio odmówił
złożenia zeznań i sobie poszedł.
Okazało się więc, że nawet niepodejrzany świadek nie
ma lekko. Dylematy, które cnotliwy obrońca może tylko przeczuwać, przekładają
się na dramatyzm i dynamikę procesowych wydarzeń oraz jakość wystąpienia.
Pomijam przy tym celowo nieistotne kwestie jak pogrążenie przyjaciela albo
obawa zemsty, bo one nie są ważne, i nie przeżywał ich Pan Władzio.
Konkubinat to nadal słowo ze wszech miar przeklęte i
chwała poecie, że w 182 § 1 napisał "osoba najbliższa".
*imię bohatera zostało zmienione
świetnie się pani Kamila potrafi wczuć w pana styl. może zostać pana ghostwriterem
OdpowiedzUsuńPani Kamila ma swój styl, ale jej trochę tekst zmieniłem. Więcej nie będę.
Usuńtak mi się też nasuwa pytanie - czy pan Władysław w ogóle pijał kawę?
OdpowiedzUsuńmyśmy się w sumie ostatnio zastanawiali w tramwaju nr 20, czy jak ktoś jest konkubiną i narzeczoną, to który tytuł należy stosować. nie doszliśmy jednak - ani ja, ani mój rozmówca, do ostatecznych wniosków. czy mają Państwo jakieś sugestie w tej kwestii?
OdpowiedzUsuńzając
to... zależy... ;) Jak pokazuje powyższa opowieść to lepiej nikogo nie tytułować konkubiną bo może to doprowadzić do niepotrzebnych emocji.
OdpowiedzUsuńAle jeżeli już to zdaje się, że między tymi pojęciami zachodzi stosunek krzyżowania. Konkubina to osoba z którą się prowadzi wspólne gospodarstwo domowe bez formalizacji takiego związku. Narzeczona to... no może nie będę definiował. Mogą zatem występować w rzeczywistości desygnaty (takiego tytułu to już napewno nie należy stosować) posiadające jedną z powyższych cech jak i obie.
no ja wiem, że tak się może zdarzać. ale jak wtedy tytułować? który tytuł ma pierwszeństwo?
OdpowiedzUsuńzając
chyba w naszym kręgu (dumnie mówiąc) kulturowym to raczej narzeczona. Czyli krótko mówiąc tradycja o tym decyduje.
OdpowiedzUsuńNajlepiej nazywać rzeczy po imieniu, czyli narzeczonego narzeczonym a konkubenta konkubentem.
OdpowiedzUsuńNajlepiej też, żeby jeden nie wiedział o drugim.
Taki żarcik.
K.
nie zapominajmy o kochance na boku. dopiero wówczas tworzy się pełnia.
OdpowiedzUsuń