poniedziałek, 28 września 2015

Sukces

Przychodzę na salę, robię co muszę, wracam do domu, jem, śpię, i tak w kółko. Ciągle to samo (...). Nudy, nudy, nudy, (…). Takie sobie wybrałem życie, więc muszę to robić. Nie ma już odwrotu, nie mogę się poddać. (...) z tym.” - Tyson Fury, pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej federacji IBF, WBO, IBO, WBA <Super> (cytat za www.bokser.org)


i jeszcze motto muzyczne:






Państwo wiedzą, że praktykowanie na niwie prawa karnego to udręka, źródło frustracji, chorób, przyczynek do konsumowania środków odurzających, pretekst do przypadkowych romansów. Wszyscy w tym tkwimy: sędziowie, oskarżyciele, obrońcy i pełnomocnicy. Dlatego ważny jest sukces. Dzisiaj trzy recepty.

Dzień 26 sierpnia 2005 roku. Jeden z gabinetów w Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie. Patrzę na utrudzone twarze trzech mężczyzn i obawiam się, że w każdej chwili mogą nakazać mi ściągnięcie kamuflażu dziecka. Oni jednak zajęci są pracą interpretacyjną. Milczą w skupieniu. Jestem przekonany, że zaraz wszystko się wyjaśni, że oni muszą wiedzieć, że adwokat działający na podstawie substytucji innego adwokata może otrzymać zezwolenie na widzenie z klientem tymczasowo aresztowanym. Podejrzewam, że w natłoku ważkich zadań, w gąszczu wątków, pomysłów na zarzuty, w trosce o interesy fiskalne tego kraju, ci pogromcy szarej strefy paliw płynnych, bezlitośni miotacze wniosków aresztowych, mieli krótką, przejściową, chwilę słabości, z której właśnie udaje im się wykaraskać. Nieco dziwi mnie narada trzech prokuratorów, w tym naczelnika wydziału, nad problemem udzielenia zezwolenia na widzenie, ale jestem neofitą, uznaję, że tak skrupulatnie postępuje się na najwyższych szczeblach. Jestem szczęśliwy, że przez przypadek uczestniczę w mistrzowskim kursie oskarżycielskiego rzemiosła. W końcu ich wysiłek znajduje zwieńczenie w krótkiej diagnozie: nie może pan.

Wracam do biura i zaczynam do nich pismo: „W dniu dzisiejszym Panowie Prokuratorzy prowadzący niniejszą sprawę, jak również Pan Naczelnik uznali, że adwokat działający na podstawie pełnomocnictwa substytucyjnego nie ma prawa zobaczyć się z klientem tymczasowo aresztowanym. W Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie taka bowiem podobno panuje praktyka. Mimo wysokiej rangi organu, który stosuję tę praktykę nie sposób się z nią pogodzić (…).”
Wiem jednak, że ci trzej odnieśli sukces: adwokat z nieco ponad półrocznym doświadczeniem zawodowym, nie mający pojęcia o sprawach karnych, został wyeliminowany z grona odwiedzających podejrzanego.


Schowanie podejrzanego nie jest sukcesem spektakularnym. Bardziej zaawansowani powinni spróbować schować sprawę. Otóż od pewnego czasu (liczonego w latach) Prokura Apelacyjna w Krakowie prowadzi postępowanie, w którym podjęto trud zastosowania przepisu kodeksu karnego w przypadku sprawców wprowadzania do obrotu substancji zwanych powszechnie dopalaczami. Jeden z tutejszych adwokatów, będący zarazem zdolnym teoretykiem prawa karnego, postanowił jednak sypać piach w prawidłowo funkcjonujące tryby Karmazynowego Imperium Dobra. Nie dość, że przeczytał komentarz, to jeszcze twierdził, że tezy opracowane po tej lekturze zakomunikuje każdemu sądowi, który będzie rozpatrywał dowolny wątek tej sprawy. Nie chciał bowiem, by doszło do niesprawiedliwego skazania niewinnych. Merytoryczna potyczka z tym fałszywym prorokiem wykładni nie wchodziła w grę. Wszak byłaby to właśnie gra, a nie wymiar sprawiedliwości. Gry są dla słabych, a tu chodziło o precedens, o prawdziwy sukces. Na szczęście udało się wytypować jednego podejrzanego zainteresowanego dobrowolnym poddaniem karze. Udało się wysłać akt oskarżenia do Koszalina, a tamtejszy sąd nie przekazał go do Krakowa, czy Katowic. W konsekwencji udało się wyprowadzić w pole tego nazbyt zapalczywego obrońcę, który na próżno wytracał impulsy telefoniczne dzwoniąc do małopolskich i śląskich sądów w poszukiwaniu sprawy. Dzięki tym zapobiegliwym rozwiązaniom, stosowne służby prasowe Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie ogłosiły sukces.

Dla wytrawnych praktyków schowanie podejrzanego, czy sprawy może wydawać się trywialne. Oni muszą podejmować zadanie trudniejsze, dążyć do sukcesu w formie najczystszej. Otóż można schować się. Niestety relacje w tym zakresie czerpię jedynie z prasy, ale nawet jeśli okazałby się nieprawdziwe, to powinny one stanowić źródło inspiracji. Wszak ukrycie prokuratora jako element taktyki procesowej, to zagadnienie godne naukowego opracowania i praktycznych ćwiczeń (np. wyjście z budynku w kamuflażu dziecka, w masce gazowej pod pozorem zagrożenia chemicznego, czy zwinny szus pod biurko, itd.).

A było podobno tak, że jeden z obrońców podejrzanego w sprawie nagłośnionej przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie, a zarazem prowadzonej przez tę jednostkę, próbował przeprowadzić czynność polegającą na sporządzeniu protokołu przyjęcia (wpłaconego już) poręczenia majątkowego. Nieskutecznie, gdyż prokuratorzy schowali się. Dzięki temu jego klient nie mógł opuścić aresztu, zaś po kilku godzinach sąd wstrzymał wykonanie postanowienia w części dotyczącej stosowania art. 257 par. 2 kpk. Tego sukcesu Prokuraturze Apelacyjnej w Krakowie nie odbierze nikt. 

niedziela, 6 września 2015

Piszcie szyfr każdego dnia

Informacja z Wikipedii: „Jego najsłynniejsze dzieło to cykl Opałka 1965 /1 – ∞. Artysta białą farbą zapisywał na płótnie szeregi liczb; początkowo robił to na czarnym płótnie, zmienił je następnie na szare, i od 1972 stopniowo rozjaśniał używane tło. Każdą liczbę dodatkowo wymawiał, nagrywając ją na magnetofon, a do skończonego obrazu dodawał swoje aktualne zdjęcie. Cykl ma przedstawiać upływ czasu człowieka.
Podczas aukcji w Sotheby's w 2010 roku trzy prace z tego cyklu zostały kupione przez anonimowego nabywcę za 713 250 funtów. W momencie sprzedaży była to najwyższa kwota, jaką zapłacono za pracę żyjącego polskiego artysty”. Pan Roman Opałka zmarł w roku 2011.

Przeoczyłem moment, w którym zaktywizował się jeden z jego epigonów i wysłał list do długotrwale tymczasowo aresztowanego. Dopiero dzięki depeszy Polskiej Agencji Prasowej dowiedziałem się, że w sprawie, w której jestem obrońcą, zatrzymano skierowane do oskarżonego pismo zawierające ciąg cyfr i liter. Dokument przekazano odpowiedniej instytucji celem rozszyfrowania. Instytucja ta poniosła porażkę.

Incydent został uznany za tajemniczy i stał się przyczynkiem do prasowych spekulacji. Sam oskarżony stwierdził, że to prowokacja służb specjalnych. Z zaniepokojeniem należy odnotować, że nikt z profesorów – adwokatów, tradycyjnie komentujących nieznane im sprawy, nie ujawnił społeczeństwu swego intrygującego poglądu.

Reliktowe promieniowanie empatii pozwala mi współodczuwać tę pustkę poznawczą, w której utkwili Państwo na wieść o inkryminowanej korespondencji. Spiesząc zatem z pomocą chciałbym, by wiedzieli Państwo, że wysyłanie oskarżonemu kartek z ciągiem przypadkowo zestawionych cyfr i liczb to sprzeciw wobec arogancji władzy. To poparcie dla uwięzionego. To dadaistyczna rebelia, która godzi w system i demaskuje jego irracjonalność. Bo jeśli system stworzył fikcję zagrożenia zagładą, to teraz każdą taką kartką musi się w ramach tej fikcji poważnie zająć, opracować i przetworzyć. Wystarczy kilka kartek dziennie i system przestanie funkcjonować, bo ilość kryptologów jest skończona. Zneutralizowanie zła poprzez uwikłanie szkodliwej instytucji w intelektualne kopanie i zakopywanie rowów - taka oto była intencja autora listu skierowanego do oskarżonego i w ten sposób winni Państwo pismo interpretować.

Byłoby pięknie, gdyby przeoczony przeze mnie list był forpocztą setek, tysięcy, milionów podobnych. Każdy z nich byłby jednocześnie sprzeciwem i manifestacją artystyczną poprzez nawiązanie do twórczości Romana Opałki.


wtorek, 1 września 2015

Wniebowstąpienie 2015





Szedłem w stronę sądu. Raptowny wiatr wtargnął między zgromadzonych pod głównym wejściem rozdawaczy ulotek. Wyrwał jednemu z nich plik kolorowych karteczek i uniósł w stronę policjantów pilnujących pustego parkingu. Karteczki zawirowały wokół psa służbowego, a ten zamerdał przyjaźnie ogonem, jakby dawał do zrozumienia, że cieszy się z możliwości skorzystania z pomocy prawnej w przystępnej cenie. Tymczasem pozbawiony narzędzi pracy rozdawacz rzucił się w pogoń za ulotkami, ale po kilku krokach zwolnił i zatrzymał zniechęcony. Na jego posępnej twarzy malowało się zdumienie pomieszane z satysfakcją, że tak wcześnie wyrobił normę. Zawisł przez chwilę w rozterce, po czym skierował się ku towarzyszom swych codziennych zmagań z rzeczywistością.

Byłem już prawie na schodach i wówczas z ławki od strony stojaka dla rowerów oderwał się mężczyzna o mało imponujących warunkach fizycznych, w wędkarskiej kamizelce. Podbiegł pospiesznie - mam tu dla pana najlepsze rozwiązanie – zaszeptał jakoś nieprzyjemnie i rozglądnął się nieufnie – to jest rozwiązanie ostateczne! To panu pomoże we wszystkich sprawach. Ja znalazłem taki zapomniany przepis procedury karnej, który każdemu sędziemu wywali korki. Pan ich teraz będzie zgniatał! - Przez jego rozgorączkowaną twarz przebiegały delikatne dreszcze, trudno powiedzieć z zimna czy z emocji. Drżał i wpatrywał się we mnie wyczekująco, a mi się wydawało, że już go kiedyś spotkałem. Może zawsze tu siedział, może prowadziłem mu jakąś sprawę, a może był skloszardowanym celebrytą, jakimś niegdysiejszym prezenterem kącika wędkarskiego popularnej telewizji. - ale ja nie wiem, czy mam jakieś sprawy dzisiaj – odpowiedziałem cicho i jednocześnie uświadomiłem sobie, że rzeczywiście nie pamiętam po co przyszedłem do sądu. Szybko ściągnąłem plecak jednak nie było w nim kalendarza, ani żadnych akt. W plątaninie kabli, części komputerowych, nie znalazłem najmniejszej wskazówki. Wtem upadły prezenter zapytał z wyraźną agresją - a rower gdzie!? Fakt, powinien być rower... Zarzuciłem plecak i skierowałem się do wejścia do sądu, odprowadzany jego surowym wzrokiem, jakby to on był fundatorem pojazdu, którego losu nie mogłem chwilowo ustalić.

Na szklanych, rozsuwających się automatycznie drzwiach, jeździł plakat z głoszeniem: „Okręgowa Rada Ławnicza i Stowarzyszenie Prokuratorów zapraszają na wycieczką z okazji Dożynek 2015 na prestiżową, wysoką kondygnację Szkieletora. Opłata 3.20 zł od osoby oraz kaucja 10 zł za kask. Zbiórka o 13.00 pod wejściem do sądu od strony jadalni (tak by być na Szkieletorze w czasie parady)”. To było w jakiś sposób było niepokojące – te dożynki. Nie spodziewałem się żadnej konkretnej pory roku, ale koniec lata był niemiłym zaskoczeniem.

Tymczasem w sądzie tłum ludzi usiłował przejść przez bramki wykrywające niebezpieczne metale i materiały wybuchowe. Ochrona szczegółowo kontrolowała każdego petenta, jednak w kolejce nie okazywano zniecierpliwienia. Ludzie milczeli. W bocznym korytarzu zwijali dmuchane materace i śpiwory koczujący tu, najpewniej całą noc, dziennikarze prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Jeden z ochroniarzy skinął porozumiewawczo, że mogę przejść bramką służbową. Kiedy byłem po drugiej stronie, pokazał na ziewających żurnalistów: - czekali całą noc – powiedział ponuro, dając do zrozumienia, że czuwający utrudniali mu życie. Chyba nie wyglądałem na osobę zorientowaną, bo od razu wyjaśnił - na dożynki zatrzymali kogoś bardzo znanego i mają go od razu aresztować i być może skazać. Przez całą noc, równo co godzinę, przychodził rzecznik prokuratury i wygłaszał orędzia. O 11.00 ma podać komunikat dożynkowy i przekazać społeczeństwu najświeższe dane. Jeden kamerzysta mówi, że egzekucja będzie podczas parady – pod koniec ochroniarz nieco się ożywił.

- A Pan ich nie lubi? - sam nie wiem po co zapytałem ochroniarza. - Tych tutaj? - wskazał na koczowników – Ja nie mam nic do gadania. Ale ktoś z dyrekcji zaryglował toalety w całym sądzie i były w nocy awantury. Z urlopu mnie odwołali przez to... Ochroniarz popatrzył melancholijnie na dziewczęta szykujące swe ciała do pokazania telewidzom. Raptem przez służbową bramkę przeszedł mężczyzna niosący togę prokuratora. Popatrzył na mnie z uśmiechem ale ja znowu nie byłem pewien czy się znamy. On odezwał się pierwszy - Niech będzie pochwalony Jezus! Jak Jezus ma jakieś sprawy w odwoławczym, to proszę punktualnie, bo o dwunastej wszyscy idziemy na dożynki! I uciekaj pan stąd, bo znowu będzie skandal.
Trochę mnie to zaskoczyło ale wykonałem coś w rodzaju pozdrowienia ręką w kierunku prokuratora. Ten poszedł  do wind, a do mnie podbiegła dziewczyna w ludowym stroju. - Czekamy na pana – powiedziała z wyrzutem. - Na mnie? - próbowałem ukryć zdziwienie - Proszę za mną – i odwróciła się szybko – pan się spóźnia, a dzisiaj dożynki. Ławnicy mówią, że będzie egzekucja tego zatrzymanego z wczoraj. Kazali pana natychmiast odnaleźć.

Pośpieszyłem więc za nią, łapiąc tylko po drodze togę leżącą obok pochrapującego na ławce adwokata. Weszliśmy na salę. Sędzia, ławnicy, prokurator, policjanci, wszyscy mieli jakiś ludowy element stroju. Na ławie oskarżonych siedział przygnębiony mężczyzna z wiązką kłosów w dłoni. Na stole sędziowskim stał model jakiejś maszyny rolniczej z napisem: skala 1:30. - sąd rozważał właśnie zbadanie całkiem nowego wątku tej sprawy – usłyszałem – ale z okazji dożynek ma dla oskarżonego niespodziankę. Sąd zawiesił głos, a oskarżony zadźwięczał łańcuchami skuwającymi nogi. - Sąd ma zarezerwowane najlepsze miejsca na czas dzisiejszej parady i zaprasza wszystkich. Również obrońcę. Jednocześnie Sąd zwraca uwagę, że w tej sprawie obrona ma charakter obligatoryjny. Wyruszamy natychmiast, bo nasze miejsca są tuż pod platformą szczytową.

W kącie sali dostrzegłem kaski ochronne i ubrana w strój ludowy protokolantka zaczęła je nam rozdawać. Okazało się, że nie mam 10 zł na kaucję, jednak założył za mnie prokurator, więc po chwili szliśmy w asyście uśmiechniętych policjantów w kierunku Szkieletora.

Ruch na ulicach był zamknięty. Wokół ronda maszerowały zespoły ludowe, wykonując ostatnie próby przed paradą. Z jednej ścian Szkieletora oderwał się wielki płat reklamy i łagodnie szybował, uniesiony wczesnojesiennym wiatrem. Na tle burzowych chmur stalowa konstrukcja nie wyglądała zachęcająco ale tłumy mieszkańców stały przed wejściem na teren od lat opuszczonej budowy. - niech mi pan kupi precla – powiedział nagle oskarżony. Już chciałem spełnić jego życzenie, ale powstrzymał mnie ławnik - Na górze jest poczęstunek – odezwał się i gestem dłoni pokazał, żebym nie oddalał się od grupy.

Zaczęliśmy mozolnie wspinać się po schodach konstrukcji. Byliśmy na wysokości litery H, kiedy zobaczyłem, że z całego miasta ściągają pod Szkieletora tysiące mieszkańców. Obsługa rozpoczęła już wpuszczanie mniej honorowych gości i za nami ciągnął się wąż widzów zajmujących niższe kondygnacje. Wszyscy mieli w rękach jakieś sznurki. - Oho, jednak się uporali, będzie egzekucja – powiedział prokurator – rozdają sznurek do snopowiązałek i jak skazaniec będzie leciał, to będzie można go biczować w locie. - A co potem? - zapytał oskarżony. - potem nasz rzecznik odwozi ciało złoczyńcy do kostnicy – wyjaśnił prokurator – maszyną rolniczą ale nie wiem jaką. Próby od tygodnia robili...

Jeden z ławników wyciągnął lornetkę teatralną. Popatrzył w kierunku sądu i stwierdził: - już wszyscy idą. Skazańca też prowadzą - Ławnik puścił lornetkę w obieg. Tylko oskarżony nie był zainteresowany, skupiając się na zajadaniu wymyślnych frykasów przygotowanych dla specjalnych gości. Wzmagał się wiatr i przybywało ciężkich chmur, burza była coraz bliżej.

Tłum pod Szkieletorem zgęstniał. Konwój ze skazańcem też był już blisko. Rzecznik prasowy prokuratury regularnie co kwadrans przekazywał społeczeństwu komunikaty, transmitowane na żywo przez wszystkie stacje radiowe i telewizyjne. Wszystkie kondygnacje Szkieletora były już zapełnione ludźmi. Zobaczyłem mężczyznę, w wędkarskiej kamizelce, znajomego prokuratora, ochroniarza, policjantów, a nawet psa służbowego, który zaczął wdrapywać się po schodach na czele pochodu ze skazańcem. - Nie skandują – szepnął ławnik – jest dyscyplina i nie skandują. - dlaczego nie skandują? - zapytałem go cicho, chociaż nie wiedziałem co mają skandować. - za długa droga – odpowiedział – dopiero jak będzie na ostatniej platformie, to otrzymamy znak do skandowania i rozwinięcia transparentów.
Teraz zauważyłem, że wszyscy zgromadzeni mają zrolowane transparenty. Tylko tancerze zespołów ludowych, którzy zaczęli już na dole występy, ich nie mieli. Dolatująca na ostatnie piętra skoczna muzyka nie zachęciła skazańca do żwawego poruszania się. W końcu jednak mogliśmy zobaczyć jak mija naszą kondygnację. Szedł spokojnie. Rzeczywiście był chyba znany, w każdym razie mi wydawał się znajomy. Z boku nadleciał helikopter jakiejś stacji telewizyjnej i podążający wraz z konwojem rzecznik prasowy prokuratury przekazał najnowsze, dożynkowe informacje o sprawie.


Do szczytu zostało już tylko kilka schodów. Skazaniec pokonywał je w pierwszych kroplach deszczu. Załopotały transparenty.