Mężczyzna
co chwilę wypowiada kilka słów z monologu Hamleta. W przerwach
kilku mężczyzn i jedna kobieta mówią, że adwokatura jest ważna, potrzebna. Niektórzy używają słów trudniejszych. Do tego
słoneczny Kraków. Wawel, Adam Mickiewicz, turyści, rowerzysta. W
końcówce jeden blok się przewija. Blok szary. Delikatny fortepian
w tle.
Proszę
obejrzeć: https://www.youtube.com/watch?v=dr9CRR0uxbA.
Niecałe 5 minut materiału, który prawdopodobnie został nakręcony
celem promowania adwokatów krakowskich. Trzeba zaznaczyć, że
prawdopodobieństwo tak określonego celu wynika co najwyżej z opisu
filmu na portalu służącym publikacji tego rodzaju twórczości.
Dzieło nie ma tytułu, nie ujawniono reżysera, scenarzysty i innych
zaangażowanych w kreację (poza aktorami, których niewątpliwie
pokrzywdzono).
Obsada
to pierwszy zarzut. Dlaczego wystąpili jedynie adwokaci
charakterystyczni, nie zaś piękni (np. adwokat Tomasz Pabian),
ładni (np. adwokat Rafał Kos), eleganccy (np. adwokat Michał
Hanusa), niepokojący (np. adwokat Rafał Wypiór). Dlaczego zagrała
tylko jedna kobieta!? Wszak adwokat Robert Kubicki niechybnie zadałby
sobie trud przeprowadzenia castingu! Dlaczego koleżankę tak
skrzywdzono nakazując jej wypowiedzenie kilku frazesów (coś jakby
ćwiczenia warsztatowe do roli prototypowego robota adwokackiego),
zamiast po prostu poprosić o kilka słów o tym, że lubi swój
zawód?
Brawurowe
jest również połączenie mężczyzny powtarzającego pierwsze słowa monologu Hamleta z wypowiedziami adwokatów. Na
wszelki wypadek przypominam, że Hamlet rozważał sens samobójstwa.
Czy tajemnicza postać zadająca to dramatyczne pytanie („być albo
nie być”) osiągnęła podobny stan ducha? Czy kolejni mówcy mają
ją odwieść od zgubnego zamiaru, dać nadzieję, ukazać sens
istnienia? Chyba tak jest właśnie, bo akcentują „być”, ale
jaką straszliwą ponoszą klęskę! Postać tuż przed głosem
dziekana (ostatniego z bohaterów filmu) wciąż się waha, powtarza
maniakalnie „być albo nie być”, wcale nie dokonuje wyboru i
uśmiecha się tak jakoś złowieszczo. Występ ostatniego mówcy
determinuje najpewniej ostateczną decyzję, bo Mroczny Mężczyzna
więcej się już nie pojawia...
Film
nie promuje nikogo i niczego. Wszak my świadczymy usługi dla
ludności, która łaknie prostego przekazu, do takiego jest
przyzwyczajona i taki rozumie. Dla nich film jest czarnym
prostopadłościanem z Odysei Kosmicznej (dla mnie zresztą też).
Niewielu adwokatów ma do czynienia z ładnymi, bogatymi klientami,
którzy dodatkowo potrafią zrozumieć dłuższe wypowiedzi. Ci
również będą jednak w kropce z uwagi na dekadencki motyw
Mrocznego Mężczyzny.
Z
filmu nie wynika w ogóle, że my jesteśmy druhami szczerymi tego
narodu, że go kochamy i zasługujemy na zaufanie. Po projekcji
obywatel nadal pozostaje przy stereotypach: adwokat to taki człowiek,
który mówi dużo, niezbyt zrozumiale i w ogóle spogląda na
obywatela z piedestału swej wielkości. Taki film nie przekonuje
obywatela. Obywatel woli radcę prawnego, co się z plakatu
nowocześnie uśmiecha i slogan ma trafiający do wyobraźni.
Nawet
bohaterowie filmu nie mogą liczyć na autopromocję, bo przyjęta
przez twórców formuła wyklucza zarówno rolę mędrcy jak i
zręcznego aforysty. Poza tym, co przerażające, wszyscy fatalnie
przegrywają i Mroczny Mężczyzna odchodzi.
To
smutne. Smutne jest wspomniane odejście Mrocznego, bo ta postać może jednak budzić
sympatię, a poza tym towarzyszy nam w trudach oglądania filmu i
widz się do niej przywiązuje. Smutne też i to, że adwokatura
będąca żywym nośnikiem kultury, o czym wspomina mec. Stanisław
Kłys, produkuje film pozostający w opozycji do standardów, do
których mogliśmy przywyknąć chociażby na studenckim festiwalu
Etiuda.
A
w ogóle to film o adwokatach krakowskich powinien się zaczynać
sekwencją animowaną! To skandal, że jest inaczej, bo to jest
miasto wielkich twórców animacji. Ta sekwencja powinna opowiadać o
obrońcach w procesach politycznych lat 80-tych. Kilkadziesiąt
sekund. Bo wtedy ludzie naprawdę kochali adwokatów.