czwartek, 20 lutego 2014

Złoty personel (ft. Kamila)

Syta i obwieszona złotem jest moja aplikantka adwokacka. W pomieszczeniu o odpowiedniej temperaturze (w razie potrzeby zawsze może wtulić się w grzejnik), w stałym kontakcie telefonicznym, z wieczną ekspektatywą przerwy, z pojazdem, w którym różnorakie paliwa płynne nigdy się nie kończą.
Jej ciało wciąż sprawnie przeprowadza stosowne procesy kataboliczne, ale jeśli tylko zechce, jeśli tylko będzie miała ochotę, łatwo zmieni kategorię wagową.


Bez dyskusji godzi się na koszty: zakaz konsumowania środków odurzających, a zwłaszcza alkoholu, zakaz uczestnictwa w wydarzeniach integracyjnych i kulturalnych adwokatury polskiej, powątpiewanie co do należytego zaangażowania w trud codzienności, zarzuty, że się nie szkoli, nie czyta dostatecznie dużo fachowej literatury, a prenumerata czasopism idzie na marne.


Trzymam tak moją aplikantkę adwokacką, a ona chce być trzymana i uważa, że wszystko będzie dobrze. Środków na żywność i odzież wystarcza. Błyskotki ma od mamy i babci. Nakarmiona i ubrana może rozmyślać o rzeczach wzniosłych i ważnych, może występować w obronie i troszczyć się o koleżanki i kolegów, którzy nie są trzymani jak ona.


Kładzie się więc na karimacie moja aplikantka adwokacka, zagryza zęby na złotym łańcuchu i cedzi:


Zaczyna się niewinnie. Rozmową. Pada to zdanie, to o pieniądzach.


Zleceniowo - za pismo, za pójście gdzieś, za fotosy akt. Po 50 albo 100
złotych - jak pismo długie i ładne.


Abonamentowo -współpracujemy, to za większe rzeczy po 50, a reszta gratis.


Rozliczenie stałe 200 tygodniowo all inclusive.


Grant miesięczny tysiak (to dla szczęściarzy).


Trzeba sobie załatwić staż, no tak to się robi, w tym urzędzie tam daleko.


Od pieniędzy są tata i mama.


Uczciwie: nie płacę wcale.


Bo moja aplikantka adwokacka przedstawia się jako dziewczyna doświadczona. To są opowieści jej pokolenia, takie historie im się przytrafiają (w moich czasach wszyscy aplikanci adwokaccy byli syci i obwieszeni złotem, nawet ja). Przesuwa się bliżej grzejnika (niedługo zachrzęści bransoletą) i mówi dalej tak:




Dyspozycyjność - full opcja. Poligamia (można robić dla innych) lub
monogamia z nutką zazdrości - dla mnie, tylko dla mnie! Organizacja: lista
zadań, z terminami. Chaos: już za chwilę, jutro rano, na pojutrze bo
wyjeżdżam na wczasy.


Ubezpieczenie zdrowotne? Urząd pracy zaprasza. Odmawiasz podjęcia pracy?
Dlaczego?


Przychodzi do płacenia. Proszę - dziękuję. Oj, nie mam teraz w ogóle
pieniędzy! (dramatyczny gest dłoni wyciągniętych do nieba). Dam jutro, muszę
z bankomatu. Jutro jest w przyszłym tygodniu. Ależ umawialiśmy się, klient
nie zapłacił (klient stówkami w kącie przed sekundą). No byłoby, ale klient
zostawił dużo mniej, może następnym razem. Miało być 300, jest 120, no a
reszta to tam grosze, to nic. Nie mam. Bieda. Kiedyś. Może. Nigdy.


Wpada w melancholię moja aplikantka adwokacka, gdera, chociaż napominam, że cicho, że pracujemy. Twierdzi (i koledzy też twierdzą), że wyzysk aplikanta jest zjawiskiem przytrafiającym się tylko w Krakowie, a uprawiający go gatunek adwokatów jest endemiczny (ale czy tak znowu liczny?). Próbując zębem jakość złota przypuszcza, że: „winna jest chciwość, brak empatii i bezczelność jednych, oraz bezradność, strach i zgoda drugich”.


Będę trzymał moją aplikantkę adwokacką do końca roku. Potem ona zda egzamin, wejdzie w spółkę, stworzy miejsca pracy. I zobaczy swoje odbicie w złocie personelu.


środa, 12 lutego 2014

List do T.*



Wyszedł Pan. Czymże jest to kilkugodzinne opóźnienie w perspektywie ostatnich 25 lat. Kiedy Pana zamykali, były wakacje. Miałam wtedy 2 lata.


Milicja chwilę Pana szukała. Byli nawet u nas na działce i pytali, czy nie kręcił się tu młody facet z wąsem. Mówili, że może Panu towarzyszyć kilku chłopaków, tak na oko 10-12 lat. Kilka dni później wracałam z dziadkami z wakacji w Leonowie. Do tej pory czasem wspominają, że tego dnia pod lasem w Kole było pełno milicji. Jakiś Bogu ducha winny grzybiarz natrafił na ciała dzieci.


Podobno kluczowy okazał się wzór zasłony w oknie Pana domu na Wyzwolenia. Ponoć chciał Pan jechać prosto na komisariat, a nie na tamto spotkanie. Czy rzeczywiście ludzie wywrócili milicyjną nyskę, w której przywieziono Pana do Sądu? To pogłoski, które pozostały po tamtych dniach. W Piotrkowie wtedy mówili o tym wszyscy.


Myślę, że nie był Pan jednak Przestępcą Stulecia. Może - Roku, Dekady? Są gorsi od Pana. Jest Pan jednak nadal wrogiem publicznym, po 25 latach kary pozbawienia wolności. Nienawidzą Pana, być może mają rację. Ma Pan jednak szczęście, że zamieszka w tym kraju. W społeczeństwie, w którym ponad 90% stanowią chrześcijanie. Oni wierzą, że Bóg jest miłosierny.



*tytuł - MB.
Miało być: Powitanie.

niedziela, 9 lutego 2014

Petycja

Jezus jeździł z naszym szefem samochodem. Z jednym z naszych szefów. Jakkolwiek mieliśmy szczęśliwe zawodowe dzieciństwo, to nie wszystkie tajemnice spółki były dla nas dostępne. Być może nie poznaliśmy szczegółów tych kontaktów, chociaż niewykluczone, że ja tego nie pamiętam. W każdym razie zachowałem mgliste wspomnienie relacji, według której Jezus siedział i patrzył. I tyle. Nie było nawet dialogu.

Tymczasem kilka spraw można było próbować załatwić. Niekoniecznie fundamentalnych (wojny, szatan, zło) ale codziennych, zwykłych (przeoczony termin, niesubordynowany personel). Można było pasażera srogo przycisnąć, wszak jego uległość wobec ludzkich decyzji jest powszechnie znana. Jednak najwyraźniej Jezus wiedział z kim wsiada do samochodu, nie lękał się, że dyskretna obecność stanie się przyczynkiem do roszczeń i utyskiwań. I nic mu się nie stało.

Po latach pojawia się jednak poczucie niedosytu, przeświadczenie zmarnowanej okazji. Przecież wielu potrafi przekuć podobne spotkania na sukces – np. taki Richard Brautigan, nie wahając się, popełnił „Autostopowicza z Galilei” i jak wspaniale żył, aż do dnia samobójczej śmierci. Być może w przypadku jednego z naszych szefów decydujący był element zaskoczenia, zabrakło procedury, kodu komunikacji. Wprawdzie proszenie bogów o pomoc to dość powszechnie znany motyw wielu kultur świata ale materializujący się majestat może wytrącić z równowagi. Warto więc z wyprzedzeniem uświadomić sobie do czego może nam służyć bóg (Bóg nasz Ojciec, czy Latający Potwór Spaghetti Pani Kamili) i jak z nim postępować.

Właśnie podpisałem petycję w tej sprawie. Domagamy się zmiany prawa o adwokaturze, prawa o notariacie, ustawy o radcach prawnych oraz ustawy o komornikach sądowych i egzekucji. Chcemy, by ślubowania prawnicze mogły być zakończone zwrotem: „Tak mi dopomóż Bóg”. Już sama potencjalna możliwość wygłoszenia tych słów stanowi szczepionkę na wypadek spotkania z Bogiem. Już będziemy wiedzieli, że jego rola nie może się ograniczać do tępego patrzenia z pozycji pasażera. Ma pomagać.



Petycję można podpisać tutaj: http://www.petycja.arslegis.org.pl/