Miałem okazję
dotknąć osobę, która zdawała tegoroczny egzamin adwokacki. Taki pretekst do
wymiany zdań, a może raczej źródło zobowiązania do przeprowadzenia rozmowy. Okazało
się, że tutejsi aplikanci nigdy nie mieli zajęć z adwokatem, który powiedziałby
im jak napisać apelację w sprawie karnej (chodzi o takich, którzy zdawali w
ostatnich dniach egzamin, być może inne roczniki miały takie zajęcia). Pomyślałem,
że to jest właśnie mistrzostwo świata, bo jednak na szkolenie traci się kilka lat, wydaje sporo pieniędzy, a nie
uzyskuje w zamian podstawowych informacji koniecznych do zdania egzaminu. Powinny
być wykłady – rozmyślałem – ale myliłem się.
Do niedawna
uważałbym się za jednego lepszych kandydatów do przeprowadzenia takiego wykładu.
Zostałem jednak poproszony przez dziewczęta z TBSP, by przeprowadzić warsztaty z
pisania apelacji dla studentów i okazało się, że sprawa wcale nie jest taka
prosta. Strasznie dużo czasu trzeba poświęcić na profesjonalne przygotowanie
materiałów (czego nie zrobiłem i materiały były kiepskie), a takie kompleksowe
szkolenie z pisania apelacji dla ludzi, którzy nic o tym nie wiedzą musiałoby trwać
wiele godzin. Byłoby też nudne.
Obecna strategia
szkoleniowa jest zatem słuszna. Oszczędzając aplikantom nudnych wykładów, czy
warsztatów redukujemy zniechęcenie, czy nawet - co byłoby fatalne - zawodowe wypalenie. Nie
znam aplikanta, który lubi chodzić na wykłady. Jest więc oczywiste, że ta część
szkolenia winna być uznana nie tyle za zbędną co nawet szkodliwą, bo wyniszcza w młodych
ludziach pasję. Byłbym strasznie smutny gdyby okazało się, że ktoś nie lubi
pisać apelacji karnej. Na szczęście nawet jeśli tacy są, to nie mają okazji
dowiedzieć się o swej awersji. Dzięki temu wszystkim jest łatwiej.