Syta i
obwieszona złotem jest moja aplikantka adwokacka. W pomieszczeniu o
odpowiedniej temperaturze (w razie potrzeby zawsze może wtulić się
w grzejnik), w stałym kontakcie telefonicznym, z wieczną
ekspektatywą przerwy, z pojazdem, w którym różnorakie
paliwa płynne nigdy się nie kończą.
Jej ciało
wciąż sprawnie przeprowadza stosowne procesy kataboliczne, ale
jeśli tylko zechce, jeśli tylko będzie miała ochotę, łatwo
zmieni kategorię wagową.
Bez
dyskusji godzi się na koszty: zakaz konsumowania środków
odurzających, a zwłaszcza alkoholu, zakaz uczestnictwa w
wydarzeniach integracyjnych i kulturalnych adwokatury polskiej,
powątpiewanie co do należytego zaangażowania w trud codzienności,
zarzuty, że się nie szkoli, nie czyta dostatecznie dużo fachowej
literatury, a prenumerata czasopism idzie na marne.
Trzymam
tak moją aplikantkę adwokacką, a ona chce być trzymana i uważa,
że wszystko będzie dobrze. Środków na żywność i odzież
wystarcza. Błyskotki ma od mamy i babci. Nakarmiona i ubrana może
rozmyślać o rzeczach wzniosłych i ważnych, może występować w
obronie i troszczyć się o koleżanki i kolegów, którzy nie są
trzymani jak ona.
Kładzie
się więc na karimacie moja aplikantka adwokacka, zagryza zęby na
złotym łańcuchu i cedzi:
Zaczyna
się niewinnie. Rozmową. Pada to zdanie, to o pieniądzach.
Zleceniowo
- za pismo, za pójście gdzieś, za fotosy akt. Po 50 albo 100
złotych
- jak pismo długie i ładne.
Abonamentowo
-współpracujemy, to za większe rzeczy po 50, a reszta gratis.
Rozliczenie
stałe 200 tygodniowo all inclusive.
Grant
miesięczny tysiak (to dla szczęściarzy).
Trzeba
sobie załatwić staż, no tak to się robi, w tym urzędzie tam
daleko.
Od
pieniędzy są tata i mama.
Uczciwie:
nie płacę wcale.
Bo moja
aplikantka adwokacka przedstawia się jako dziewczyna doświadczona.
To są opowieści jej pokolenia, takie historie im się przytrafiają
(w moich czasach wszyscy aplikanci adwokaccy byli syci i obwieszeni
złotem, nawet ja). Przesuwa się bliżej grzejnika (niedługo
zachrzęści bransoletą) i mówi dalej tak:
Dyspozycyjność
- full opcja. Poligamia (można robić dla innych) lub
monogamia
z nutką zazdrości - dla mnie, tylko dla mnie! Organizacja: lista
zadań,
z terminami. Chaos: już za chwilę, jutro rano, na pojutrze bo
wyjeżdżam
na wczasy.
Ubezpieczenie
zdrowotne? Urząd pracy zaprasza. Odmawiasz podjęcia pracy?
Dlaczego?
Przychodzi
do płacenia. Proszę - dziękuję. Oj, nie mam teraz w ogóle
pieniędzy!
(dramatyczny gest dłoni wyciągniętych do nieba). Dam jutro, muszę
z
bankomatu. Jutro jest w przyszłym tygodniu. Ależ umawialiśmy się,
klient
nie
zapłacił (klient stówkami w kącie przed sekundą). No byłoby,
ale klient
zostawił
dużo mniej, może następnym razem. Miało być 300, jest 120, no a
reszta
to tam grosze, to nic. Nie mam. Bieda. Kiedyś. Może. Nigdy.
Wpada w
melancholię moja aplikantka adwokacka, gdera, chociaż napominam, że
cicho, że pracujemy. Twierdzi (i koledzy też twierdzą), że wyzysk
aplikanta jest zjawiskiem przytrafiającym się tylko w Krakowie, a
uprawiający go gatunek adwokatów jest endemiczny (ale czy tak
znowu liczny?). Próbując zębem jakość złota przypuszcza, że:
„winna jest chciwość, brak empatii i bezczelność jednych,
oraz bezradność, strach i zgoda drugich”.
Będę
trzymał moją aplikantkę adwokacką do końca roku. Potem ona zda
egzamin, wejdzie w spółkę, stworzy miejsca pracy. I zobaczy swoje
odbicie w złocie personelu.