Można
łatwo ustalić, że w dniu 20 maja 2011, o godz. 21.56 staliśmy w jednym miejscu (miejsce to niełatwo było odszukać
przy pomocy mapy). W dniu 10 września 2011 widzieliśmy się przez
kilkanaście sekund. To wszystko.
Jego
śmierć była jednak poruszająca.
Obawiam
się, że zdążył przeczytać fragment: „Dzisiaj, prowadząc
program sportowy „Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015”, gdy wiodę
młodych ludzi w góry najwyższe, walczę i pilnuję jak oka w
głowie wypracowanych przeze mnie zasad, które w lat 80. nie zawsze
były stosowane. Na moich wyprawach obowiązuje zasada utrzymywania
ciągłego kontaktu z partnerem (wzrokowy, radiowy), nie rozdzielania
się, szczególnie w zejściu (...)” (Artur Hajzer posłowie do
drugiego wydania „Ataku rozpaczy” str. 246).
Musiał być zawiedziony. Haiku
w ostatnim tchnieniu, inspirowane poetką Podgórnik, mogłoby więc
zawierać przekaz, iż świat to agencja nietowarzyska, piknik w
niepogodę.
Nazywał
się Tomasz Kowalski i wraz z trzema innymi osobami wszedł na Broad
Peak (8051 mnpm według Wikipedii). Wróciło tylko dwóch zdobywców.
To było pierwsze zimowe wejście na tę górę. Podobno zimy w
Karakorum są surowsze niż w Himalajach.
O jego
umieraniu napisano dwie książki, jeden raport, wiele artykułów
prasowych. Były też programy telewizyjne, wywiady, konferencja.
Ktoś
zawiadomił Prokuraturę Okręgową w Krakowie o możliwości
popełnienia przestępstwa. Podobno nikt z rodzin zmarłych.
Początkowo uznałem, że może ma to jakiś sens, ale szybka
diagnoza jednego z autorytetów („idiotyzm”) i analiza licznych
publikacji wykluczyły mnie z grona entuzjastów angażowania organów
wymiaru sprawiedliwości w tę historię. Wszystko przez zmorę
zręcznego adwokata.
Informacje
podstawowe:
do
ataku szczytowego wyruszył zespół czteroosobowy. Nie ustalono
zasad powstępowania na wypadek słabego tempa (ostateczna godzina
odwrotu), czy osłabnięcia jednego z uczestników. Nie wybrano
lidera ataku. Ustalono, że wyjście nastąpi o 5.00 (w raporcie PZA
uznano to za porę zbyt późną, kierownik wyprawy zwracał na to
uwagę uczestnikom ataku).
zasady wejścia na ośmiotysięcznik nie są nigdzie spisane. Trudno
mówić nawet o jakiś jasnych regułach wypracowanych zwyczajowo
(literatura himalajska pełna jest przykładów ataków
wieloosobowych, dwójkowych, solowych, w składach zmieniających
się w trakcie). Dla prawnokarnej oceny postępowania osób, które
przeżyły trudno znaleźć jednoznaczny wzorzec właściwego
postępowania.
pozostający w bazie kierownik wyprawy zalecił, by atakujący się
nie rozdzielali, jednak na grani szczytowej różnice w tempie były
znaczne. Pierwszy zdobywca dotarł na szczyt w słońcu, ostatnich
dwóch (w tym Tomasz Kowalski) po 40 minutach. Zaraz później
nadeszła noc.
Pomimo zdobycia szczytu przez tego pierwszego (i bardzo późnej
pory) pozostali nie zdecydowali się na wspólne zejście i
kontynuowali atak. Drugi zdobywca również niezwłocznie rozpoczął
odwrót i nie czekał na pozostałą dwójkę. Podobno podczas
wymijania Tomasz Kowalski proponował mu ponowne wyjście na szczyt
i nakręcenie filmu.
Tylko Tomasz Kowalski utrzymywał stałą łączność przez
radiotelefon. Utrzymywał ją do końca.
Z rozmów pomiędzy Tomaszem Kowalskim, a kierownikiem wyprawy (ten
ostatni je nagrał) wynika, że umierał sam. Był na końcu, nie
mógł iść, miał kłopoty z oddychaniem, miał problem z odpięty
rakiem. W jednym z połączeń, po długim czasie, stwierdził, że
jednak jest z towarzyszem, jednak tamtemu nie chce się rozmawiać.
Miejsce śmierci Kowalskiego zostało ustalone, ciało towarzysza
nigdy
Dla prawnokarnej oceny wydarzeń istotne jest jeszcze to, że pogoda
była dobra jak na zimę w Karakorum. Wyjątkowo bezwietrznie. Jeden
z tych co przeżyli, podczas zejścia zmieniał baterie w czołówce
przez 40 minut. Nie zamarzł. Nie nabawił się poważnych odmrożeń.
Najgorsze
zatem co się może przytrafić rodzinom zmarłych, to zręczny
adwokat tych, którzy przeżyli. Taki adwokat będzie bezwzględnie
eksplorował procesową fikcję, która dla rodzin może być bardzo
bolesna. Na przykład jedynym możliwym ustaleniem
wydaje się, że Kowalskiego zostawili nie tylko ci, którzy
przeżyli, a również i ten co zginął. Tymczasem ten właśnie
był najbardziej doświadczony. Nie ma dowodów, że byli razem,
przeczą temu nagrania kierownika wyprawy i pewne fakty (gdyby byli
razem to pewnie towarzysz pomógłby zapiąć raki i pokonaliby
wspólnie Rocky Summit), jest jedna poszlaka (w jednej z rozmów
Kowalski nagle stwierdza, że siedzą razem na kamieniach), więc
trzeba będzie bazować na procesowej fikcji i zgodnie z art. 5 par.
2 kpk przyjąć, że nawet bardzo doświadczony himalaista, jeden z
największych polskich wspinaczy, znany z troski o partnerów
zostawił Tomka Kowalskiego. Skoro on to zrobił, to dlaczego
pozbawić tego prawa młodszych, mniej doświadczonych, których wina
polega być może tylko na tym, że mieli więcej siły (jak
powiedziałby zręczny obrońca). Jeśli zatem w procesie miałby być
ustalany wzorzec właściwego postępowania w czasie tej akcji
górskiej (na potrzeby stosowania art. 160 k.k.), to samotna śmierć
zostanie instrumentalnie wykorzystana, a druga z ofiar ataku zostanie
– być może niesłusznie – obciążona pozostawieniem kolegi w
górach.
Bolesne
mogą być również rozważania na płaszczyźnie związku
przyczynowego pomiędzy odłączeniem się tych, którzy przeżyli, a
zwiększeniem zagrożenia dla życia, tych, którym zejść się nie
udało. Lektura publikacji fachowych dowodzi bowiem, że najczęściej
wybiera się wariant dwójkowy ataku szczytowego jako zapewniający
odpowiednie bezpieczeństwo. Zatem ci, którzy się odłączali, nie
zwiększali ryzyka dwóch pozostałych, a co najwyżej swoje własne.
Ta dwójka – stanowiąc zespół – była najbezpieczniejszym
ogniwem. Dopiero kiedy ostatni opuścił Kowalskiego, to naraził go
na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia. W bezwzględnej
procesowej fikcji jednym sprawcą może być więc ten nieżyjący.
Ucieczka pozostałych pozostawała bez związku z poziomem zagrożenia
dla życia, a nie było powodów, by przewidywać, że dwuosobowy
zespół się rozdzieli.
Nie
można też wykluczyć skutecznej argumentacji, że nawet gdyby cała
czwórka szła cały czas razem, to i tak nie powstrzymałoby to
narastającego zagrożenia dla życia i zdrowia. Zręczny adwokat
będzie wykazywał, że ofiary były zbyt słabe, nie nadawały się
do wędrówek w tak wysokie góry.
Argumentacja
na płaszczyźnie szkodliwości społecznej może być najgorsza.
Zręczny obrońca może powiedzieć, że nikt nie jest zobowiązany
do narażania własnego życia w imię pomocy osobie z motywacją
nieprofesjonalną (szerzej o tym Jacek Hugo Bader w „Długim filmie
o miłości”, nawet jeśli w książce nie wszystko jest prawdą,
to zręczny obrońca będzie drążył, co może być trudne do
zniesienia), a zatem nie ma żadnej szkodliwości społecznej w
porzuceniu w górach nieodpowiedzialnego uczestnika wyprawy, który
sam podejmuje szkodzące mu działania. Jeśli rzeczywiście
Kowalski chciał się oświadczyć przed kamerą na szczycie Broad
Peak, to jest to romantyczne, ale zostanie przedstawione jako
szczeniacki przejaw braku przewidywania konsekwencji ryzykownych
zachowań. Jeśli jego ambicją była notka w encyklopedii, to
zręczny obrońca powie, że zaburzało to racjonalne postępowanie i
wykluczyło odwrót wraz z powracającymi ze szczytu zdobywcami (o
zasadności takiego postępowania pisze Aleksander Lwow we wznowieniu
„Zwyciężyć znaczy przeżyć”). Kowalski będzie przedstawiany
jako bezrefleksyjny kolekcjoner osiągnięć, który narażał siebie
i innych (bo np. kręcił film na szczycie, zamiast natychmiast
uciekać przed nadchodzącą nocą i skrajnym wyczerpaniem). Zręczny
obrońca powie, że zostawienie go w górach w ogóle nie było
szkodliwe społecznie, bo stanowiło jedyne rozsądne rozwiązanie.
Teza
o filmie zostanie też wykorzystana na płaszczyźnie strony
podmiotowej. Padnie argument, że nikt nie mógł przewidywać słabej
kondycji Tomka Kowalskiego skoro ten szykował się do sesji
zdjęciowej na szczycie i nakłaniał do powrotu jednego ze
schodzących. Takie zachowanie wskazywało,na świetne samopoczucie.
Nikt nie mógł więc wiedzieć, że już wkrótce Kowalski zacznie
umierać i znajdzie się w sytuacji zagrożenia życia. Nie ma nawet
nieumyślności.
Zręczny
obrońca może irytująco mnożyć więcej wątpliwości (np. czy ci,
którzy nie poczekali mieli status gwaranta, czy zaniechanie
oczekiwania to działanie, itd.) więc nie ma to większego sensu i
cała nadzieja w mądrych mieszkańcach Pakistanu, którzy być może
nie mają w kodeksie karnym odpowiednika art. 160 naszego k.k.
(innych przepisów nie rozważam – art. 162 k.k. nie może być
stosowany, bo kiedy pojawiła się potrzeba udzielenia pomocy, to taka aktywność wiązała się z narażeniem życia powracających
po Tomasza Kowalskiego). Sens ma tylko polska poetka Podgórnik
Marta.