Był
ostry filmik, na którym widać, jak policjanci ciągną ich po bruku, jedno
po drugim, biernych i nieco zrezygnowanych. Na innym ktoś uwiecznił wypowiedź urzędniczki o 'samorozwiązaniu' ich zgromadzenia. W tle pierwszego filmu głośne okrzyki o jakości demokracji. Kronika rozmów z funkcjonariuszami, o wszystkim i o niczym. Nieprzyjemnie, lecz przecież niezatrzymani.
Pewnie
już się boją dalej albo mają dość. Niechże pojadą rano do pracy, a wieczorem ustawią
równo kapcie koło łóżka. Niech wezmą się za życie. Higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen. Protest jest utopią.
Nic
bardziej mylnego. Zgromadzenie było legalne, policja nie wiedziała czy może lub bała się zajrzeć do
namiotów rozłożonych na Rynku (wg oskarżyciela - aby nie doszło do zaostrzenia sytuacji) i nie policzyła ludzi. Szkoda, bo to jednostki walczące. W
namiotach, obok namiotów, w SR dla Śródmieścia. Jest ich dużo więcej, niż tych
dwoje.
Przyszli tłumnie po sprawiedliwość do Sędziego, który pozwolił tylko nagrywać
swój głos, bez filmowania. Filmowa historia protestu nie znalazła więc w Sądzie
filmowej kontynuacji. Z wersji audio dowiecie się, że:
-
wleczenie po bruku przez policję jest dowodem na stawianie oporu w postaci
niewypełnienia polecenia o opuszczeniu zgromadzenia (sic);
-
legalność zgromadzenia nie ma znaczenia, bo było polecenie opuszczenia
nielegalnego zbiegowiska, więc policji trzeba słuchać, więc winniście [truchtem
do domu drodzy obwinieni];
-
policja co prawda chciała po 500, ale po 300 wystarczy. zapłaćcie po 300 grzywny
od głowy.
Nie
wiem jaka jest puenta. Może stanowi ją pytanie jednej z dziewczyn,
dziennikarki: czy uzasadnienie wyroku
miało sens?