niedziela, 23 czerwca 2013

Pamięci mecenasa D.


Był pogodny. Na ławie obrony zajmował miejsce najbliżej stołu sędziowskiego. Zawsze przemawiał pierwszy i zawsze mówił to samo – że wnosi i wywodzi jak w pisemnej apelacji. W razie potrzeby – a ta zazwyczaj zachodziła – dodawał wniosek o zasądzenie kosztów obrony z urzędu. Wówczas uważałem, że to o nim poeta pisał:  obrońca łagodnie uśmiechnięty był honorowym członkiem plutonów egzekucyjnych. 

Być może już nie żył, kiedy w szare popołudnie miałem opowiedzieć o apelacji. Rozprawa trwała od rana, byłem pewnie dwudziesty w kolejce. Dwóch bezpośrednich przedmówców brutalnie rzuciło wszystkich w objęcia Morfeusza. Patrzyłem na tą apelację. Ponad 70 stron, wyrok zaskarżony w 9 punktach, kara łączna: kilkanaście lat. Można opowiadać przez godzinę, czyli do 17-tej. Klient oczekiwał walki. Skład miał oczy zamknięte.

W tych okolicznościach po raz pierwszy doceniłem finezję wystąpień mecenasa D. Nie potrafiłem  być wiernym jego epigonem, toteż ograniczyłem się do zakomunikowania, że nie mogę odtworzyć stanu emocjonalnego, który towarzyszył kreacji tego dzieła, a zatem nie mogę o nim nic ciekawego powiedzieć. Jednakowoż  tak właśnie trzeba ten monumentalny pomnik piśmiennictwa prawniczego traktować  - jako dzieło, a w przyszłości będzie to klasyka gatunku. Wyrok trzeba uchylić, dziękuję. Dla większego efektu machałem tą apelacją. Skład oczy otworzył, powiedział dobre słowo, wyrok uchylił.

Fundamentalnym założeniem strategii procesowej mecenasa D. przed sądem odwoławczym była pokora. Niczego nie da się zmienić, wyrok jest już napisany, pozostaje rozumiejąco patrzeć. Ten procesowy ekstremista nie miał racji, jednak wyznaczał kierunek, który nie powinien być całkowicie lekceważony. Wszak w większości przypadków mówienie czegokolwiek przed sądem odwoławczym nie ma najmniejszego sensu  ale – jestem przekonany – kilka razy się udało. Niech elementem legendy lokalnego sądownictwa staną się znaki następujące: w Sądzie Apelacyjnym ustne wystąpienia stron mają znaczenie dla rozstrzygnięcia tylko wtedy, gdy skład prosi na naradę protokolantkę (bo trzeba coś przepisać), zaś w odwoławczym  okręgu odracza się publikację (znaki aktualne wyłącznie w wydziałach karnych).

Szanując zatem metodę mecenasa D. trzeba ją  stosować w ostateczności, bo jednak przyjemne jest  poczucie, że mamy jakiś wpływ na orzeczenie (nawet jeśli to iluzja). Mistrzem złotego środka był adwokat Adam Wojtaszczyk, który przypowieść łączył z argumentem jurydycznym. Tego się właśnie trzeba trzymać, takie wystąpienia są krótkie, eleganckie i najbardziej skuteczne. Skład winien być bowiem ukąszony emocjonalnie jak również winien dostrzec prawną podstawę do podjęcia decyzji, która kształtuje się w wyniku owych przeżyć i uczuć wywołanych wystąpieniem strony.

 Nudziarzom pozostaje natomiast mądrość mecenasa D.




środa, 19 czerwca 2013

Jak jeść bezę




Jakiś czas temu odbyły się pilotażowe warsztaty dla aplikantów adwokackich z etykiety biznesowej i savoir-vivre. ORA i samorząd koleżeński wyszły naprzeciw obawom aplikantów, bo niebezpieczeństwo popełnienia gafy czyha na każdym kroku wzdłuż sądowych korytarzy, nawet w stołówce na dole. Dodatkowe zajęcia miały więc pomóc w opanowaniu zasad elegancji. Nie znam nikogo, kto na nie poszedł.

Dla pracowitych, co przeoczyli warsztaty przez pracę u podstaw w prestiżowych kancelariach.
Dla leniwych, którym nie udało się dotrzeć.
Przede wszystkim dla targanych niepokojem o pomyślny początek kariery zawodowej.

Krótki poradnik o tym, co robić, by w sądzie patrzyli na ciebie z podziwem i szacunkiem.

Po pierwsze, patrz w oczy. Jeśli dostałeś akta na dziesięć minut przed rozprawą i ledwie zdążyłeś dobiec pod salę, wejdź wyprostowany i spójrz w oczy sędziego. Te oczy nie mogą kłamać, a twój pewny wzrok nie sprowokuje kłopotliwych pytań. Przecież znasz sprawę od podszewki.

Po drugie, rozprawa. Wrzuć na luz. Teatralne rozdzieranie szat nad losem niewinnego nie pomoże ani jemu ani tobie, bo to Polska, i tak go posadzą. Nie poć się. Reaguj. Nie siadaj na dwuosobowej ławie po lewej, gdy występujesz obok sześciu obrońców, a wszyscy prócz ciebie są w togach - emigruj na publiczność. I naczelna zasada, która pomoże zbudować karierę pełną sukcesów: nie denerwuj sędziego. On jest twoim przyjacielem.

Po trzecie, zachowaj dystans. Nie podchodź do sędziego na mniej niż 60 cm i nie nachylaj się nad stołem. Nie jesteśmy we Włoszech. Nie chodź też w kółko po sali, bo nie jesteśmy w Warszawie.

Po czwarte, tytułuj. Wysoki Sądzie, Szanowny Panie Mecenasie, Jej ekscelencja Pani Prokurator, Drogi Kolego - niech wejdą w twoją codzienność jak w masło. Dla treningu zacznij od mamy. 

Po piąte, podawanie dłoni. To akurat proste. Jesteś aplikantem, więc niżej nie ma nic. Czekasz więc, aż podadzą tobie.

Po szóste, dress code. Tu pułapek jest wiele. Obejrzyj się w domu, czy nie masz dziury pod pachą lub zaschniętego keczupu z wczoraj na kołnierzu. Unikaj czerwonego barszczu przed rozprawą. Nie chodź w poszarpanych dżinsach obciętych do kolan. Chyba, że jesteś już genialnym adwokatem i ci wybaczą. 

Wszystko będzie dobrze, nie dasz plamy, tylko nie jedz bezy. Ani ryby.


poniedziałek, 10 czerwca 2013

Już nikt go nie zje



Mamy spór. To w sumie dobrze, bo jest ciekawiej. Spór wisi w powietrzu, a  tyczy się słodyczy. Nie chodzi tu bynajmniej o preferowanie mrożonych łakoci, a o grubszą rybę.

Rzecz w tym, że Szanowny Oponent podchodzi frywolnie do tematu. Jako zaprawiony w błyskotliwych sądowych polemikach dopuszcza użycie argumentu z tortu (łac. argumentum ad tortum) jako instrument mający służyć przekonaniu sędziego, żeby wypuścić podejrzanego z Monte. Bo przecież w tymże mieszka dobro i nie rzuciłby w posła nawet tortem. Bo iluż z nas, tak jak podejrzany, miewa krytyczne momenty mentalnego załamania kolejnymi pomysłami naszych przywódców. Bo każdy kiedyś marzył, że będzie prezydentem Putinem i zrobi porządek . A przede wszystkim - gdyby nie agenci jednej ze służb - podejrzany nigdy nie wziąłby tortu do ręki. Teraz też. Nawet jakby mógł wejść do wolnościowej cukierni. Oponent traktuje więc tort frywolnie.

Veto! Tort w tej historii jest czarnym charakterem. Nie zapominajmy o tym, Panie i Panowie, choćby podczas konsumpcji. Sprawa jest poważna, bo dotknęła autorytetu. Nie wyjaśniono jeszcze okoliczności. Wiemy już, że podejrzany był rasy białej, niezbyt wysoki, o świeżej i przyjemnej aparycji. Ostatnio widziany był w sądzie, w towarzystwie mężczyzny, siedzieli razem na ławce dla publiczności. Świadkowie donoszą, że zachowywał się normalnie i nie zwrócił uwagi ochrony przy wejściu do budynku. Na koniec rozprawy, bez ostrzeżenia, brutalnie napadł na Panią Sędzię.
Filmy, które krążą po mediach, sugerują współsprawstwo, ale ze wstępnych wyjaśnień wynika, że tort rzucił się sam. Trwają ustalenia i wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie zostaną postawione zarzuty. Według tvn podejrzanemu grozi do trzech lat więzienia.

Oponent nie zmienił stanowiska, chociaż dał się przekonać do rezygnacji z argumentum ad tortum. Możliwe, że ma do sprawy stosunek bardziej osobisty.

Ja również pozostaję przy swoim. To nie jest "małe piwo". Każdy z nas jest w niebezpieczeństwie, szczególnie ci w togach, gdy je zdejmują. Nic nie będzie już takie jak przedtem.



 

Z okazji pierwszego postu pod własnym nazwiskiem bonus od Oponenta  (dla trafionych):