poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Legenda nowohucka

Pani K.W. za to, że w pewien piątkowy wieczór była cudownie nieprofesjonalna.

Nie przeszkadzał jej jego niski wzrost i ogólnie mało imponujące warunki fizyczne. Bez znaczenia było, że często zmieniał partnerki, z niektórymi  z nich utrzymywał kontakty jedynie incydentalne, inne były u niego stałymi bywalczyniami. Jako osoba szeroko rozpoznawalna w Nowej Hucie nie musiała się troszczyć o sprawy tak przyziemne. Być może została zawinięta w jego dywan.

 
Kilka lat później, podczas remontu piwnicy rozkuto cokół o wymiarach 150x60 cm. Dociekliwi robotnicy ujawnili  zamurowane w nim zwłoki nieznanej kobiety. Denatce wymacerowano kość podudzia prawego i stwierdzono stan po złamaniu, który odpowiadał relacjom świadków o doznanej przez nią kontuzji oraz informacjom pochodzącym z dokumentacji medycznej A.Ś. w Krakowie. To była ona.

 
On już dawno nie żył. Przed śmiercią podupadł na zdrowiu, nie organizował  spotkań towarzyskich. Być może opuścili go koledzy i wszystkie niegdysiejsze przyjaciółki, a tylko mężczyzna o pseudonimie Totolotek udzielał mu duchowego wsparcia (choć pewnie nie tylko, bo przez rodzinę i znajomych był uważany za osobę nie posiadającą talentu do prac wymagających zdolności manualnych) . W każdym nie można go było o nic zapytać.

 
Pojawił się jednak świadek. Zeznał, że pewna kobieta (podał jej dane) podczas jednego ze spotkań towarzyskich wskazała sprawców (podał ich dane). Kobieta ta była weteranką wielkiego nowohuckiego imperium rozrywki. Zmarła w roku 2005.

 
To wystarczyło, by dokonać zatrzymań, aresztować, ogłosić sukces. Brukowa prasa uznała, że wskazani przez tą dzielną, utrudzoną życiem panią, to sprawcy. Sądy stosowały areszt na podstawie zeznań świadka, który miał informacje od nieszczęśnicy dotkniętej smutnym nałogiem, a ta miała przekazywać wiadomości pozyskane w czasie libacji alkoholowej. Policji możemy wybaczyć, sądom nie powinniśmy. Wszak wszystko co służyło postawieniu zarzutu zabójstwa i pozbawieniu wolności to zaledwie jedna z obowiązujących na nowohuckich osiedlach wersji zdarzenia. Plotka.
 
Trzeba teraz wspomnieć o najcenniejszym bohaterze tej historii. Musiał czmychnąć w czasie przeszukania. Zapewne miał smutne oczy i ogólnie mało imponujące warunki fizyczne. Był bowiem pekińczykiem.

 
Jego pan nigdy go już nie odnalazł. Był jednym ze wskazanych. Po blisko 4 miesiącach wrócił do domu i z roztargnieniem wpatrywał się w książeczkę zdrowia psa i kota. Wszystko co mu pozostało to wędkarstwo ale po jakimś czasie wziął następnego psa.

 
Kiedy umorzono postępowanie napisaliśmy wniosek o odszkodowanie i zadośćuczynienie za ten areszt. Przedstawiliśmy tę książeczkę zdrowia psa i kota, kartę wędkarską, wycinki z brukowej prasy. Chcieliśmy 24.400 zł. Sąd zasądził 22.000 zł. Za psa, za pozbawienie wędkarza kontaktu z wędką, za brak możliwości wyjaśnienia mieszkańcom osiedla, że prasa brukowa kłamie.


 
Fragmenty kursywą to cytaty z postanowienia o umorzeniu postępowania.



czwartek, 18 kwietnia 2013

Rekrutacja (ft. Kamila)


Była smutna. To wystarczyło, chociaż jak zwykle towarzyszyły temu okoliczności dodatkowe: książka, kawa, szare popołudnie.  Nie obchodziło mnie czy zna przepisy,  ustawy, czy ma siłę duchową radzieckiej kulomiotki, czy lubi rybę, oraz jakie miała staże i zagraniczne podróże. Zdałem się na los, co było oczywiście niesprawiedliwe wobec tych wszystkich, którym powiedziałem, że z nikim nie pracuję, że nie umiem, że nie jestem zainteresowany.

Ma taki czarny, stary samochód BMW. Wszystko rozumie. Siedzi i mówi, żeby coś ładnego o niej napisać. Piszę: Zrekrutowana. 



Zerkał na mnie co chwila z drugiego końca kawiarni. Miał długie włosy, bury kaptur, a przed sobą gangstera. Dopijałam czarną kiedy podszedł pytając co mi się śniło. Zaproponował mi pracę od zaraz. Nie musiał się przedstawiać, choć nie znaliśmy się wcale. Nie pytał o CV, wyniki testów, miejsca w konkursach ani zdolność obsługi faxu. Chyba nie lubi, jak za dużo mówię. 

Kiedy rozbiłam Opla, pokochał mój samochód zastępczy. Zmienia mi teksty. Nawet ten zmienił, bo najpierw zakończenie napisałam tak: Rozbiłam Opla, więc zmieniłam auto na lepszy model. Teraz mam czarne BMW ale to nieistotne.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Pocałunki śmierci

W dzisiejszej zmianie dziekana nie było nic osobistego. Spisek nie był  wymierzony w konkretną osobę, a w system. Chodziło o proste sprawy, o których otwarcie mówiono na korytarzach sądowych.  Nic pewnie nie da się zmienić, ale zbyt wielu chciało (w tym ja), by ktokolwiek podjął próbę, nawet jeśli miałaby być skazana na niepowodzenie.

Spisek  można było łatwo zniwelować, bo pretendent przemawiał długo, nudno, słabym głosem. Nie było w nim wojownika, wodza, który poprowadzi sfrustrowany, adwokacki plankton do krainy niskich składek. Niewykluczone, że wówczas wielu jego zwolenników zwątpiło (w tym ja), a zdecydowana replika, zawierająca obietnicę starań o nową jakość, przesądziłaby o wyniku głosowania. Okazało się jednak, że obrońca tytułu, dysponujący zdecydowanie lepszą techniką, nie miał dobrego dnia, bo jak ktoś obliczył średnio na 6 zdań przypadała jedna idea, toteż niezdecydowani znaleźli się w ciężkim położeniu. Wystąpienia kandydatów wiele nie wniosły (przynajmniej dla mnie).

Pretendent otrzymał jednak głośniejsze oklaski, co zaktywizowało zwolenników obrońcy tytułu. Wówczas nastąpiły dwa pocałunki śmierci. Autorką pierwszego była adwokat Małgorzata Kożuch, która nieco z przekąsem skomentowała postawę niezadowolonych z działalności biura KIA. To rozsierdziło młodzież (a tej jest więcej), bo być może Pan Dyrektor Adam Walkowski jest świetnym organizatorem i wspaniale traktuje członków ORA, jednak do młodych adwokatów i aplikantów stosunek ma już nieco inny (innymi słowy: nie każdy potrafi ukształtować z Panem Dyrektorem satysfakcjonującą relację). Tych wyborców nie interesuje świat, w którym obecny Dyrektor Biura jest bohaterem, bo go po prostu, po ludzku nie lubią i sto razy bardziej woleliby mieć kontakt z panią urzędniczką z okienka niż z Dyrektorem (nawet jak jego dokonania szanują). Kandydat, którego zwolennicy znajdują więc  upodobanie w Panu Dyrektorze, stał się naturalnym przeciwnikiem znacznej części sali.

Drugi pocałunek śmierci pochodził od adwokata Stanisława Kłysa, utożsamianego z kosztotwórczą działalnością koncertową oraz szorstkim traktowaniem młodszych adwokatów. Ten głos spowodował, że zwolennicy pretendenta zwarli szeregi.
 
Po tych wystąpieniach niewielu już pewnie pamiętało, że pretendent zaprezentował się niezbyt okazale. Nie mogły pomóc: merytoryczna replika adwokata Grzegorza Sulińskiego (generalnie najlepsze, krótkie, zdroworozsądkowe  wystąpienie), czy też adwokata Krzysztofa Bachmińskiego. Los dotychczasowego dziekana był przesądzony.

Z dzisiejszego dnia wnioski są następujące:
- śmiertelnie nudne przemówienia wystarczą być może na jeden przewrót pałacowy. Z trzy lata tłum będzie rzucał przedmiotami (uwaga nie dotyczy tylko pretendenta do stanowiska dziekana, generalnie nikt nie chce się dobrze bawić na takim zgromadzeniu, co w sumie jest bardzo smutne)

- trzeba słuchać głosu ludu i podarować mu chociażby nadzieję

- za trzy lata będą nowi spiskowcy, którzy zweryfikują realizację obietnic wyborczych


sobota, 6 kwietnia 2013

Najwyższy za Pukającym Z Miłości

Nikt już pewnie nie pamięta Tego, Który Pukał Z Miłości. Tymczasem opisana tu historia doczekała się odsłony przed Sądem Najwyższym. Ten uchylił wyrok i sprawę przekazał do ponownego rozpoznania. Sygnatura IV KK 401/12. Orzeczenie z piątku – 5.4.2013, więc w bazie na stronie SN jeszcze go nie ma. Jest za to nadzieja dla wszystkich, którzy znaleźli się w podobnie niewygodnym położeniu.