wtorek, 25 września 2012

Protest


Wszystko zaczęło się od pana Kękusia. On pierwszy usadowił się przy wejściu do sądu, ustawił planszę informacyjną, zgromadził stosowne wyposażenie i rozpoczął protest głodowy. Początkowo nie miał za wiele roboty, czytał książkę, czasami z nim gawędziłem.  W letnie, ciepłe noce koczowanie pod sądem  miało być może jakiś urok.

Potem dołączyła kobieta. Swoje plansze ustawiła po drugiej stronie wejścia. Miała podobną metodę – szczegółowo opisała problemy, bacząc, by lista prawników winnych jej krzywd była kompletna.  

W ślad za nią poszli następni i pod wejściem zaroiło się od protestujących.  Pan Kękuś – weteran i pomysłodawca miał znacznie więcej roboty. Udzielał wywiadów, konsultował, chyba raz widziałem jak pisał coś na takim małym komputerku. Z kolejnych plansz wynikało, że akcja obejmuje inne miasta, a koczowanie pod sądem stało się zjawiskiem ogólnopolskim.

Jeszcze przed Wielkim Wysypem Protestujących pan Kękuś powiedział mi, że jego głodówka przyniosła częściowy skutek bo – o ile pamiętam – wiceprezes sądu przyniósł mu korzystną decyzję procesową. Ja nawet poinformowałem o tym jednego z ukochanych klientów i jego rodzina na chwilę dołączyła do grona koczowników, osiągając niemalże natychmiastowy sukces (przez ponad półtora roku nie potrafiłem spowodować, by odzyskał wolność, a oni osiągnęli to niemal od razu).

Jesienna aura osłabia  ducha protestujących. Dzisiaj w porannym dżdżu mokły coraz mniej liczne plansze. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że protest jest najlepszą formą uzyskania korzystnego rozstrzygnięcia. Szkoda pieniędzy na adwokatów,  wystarczy stanąć pod sądem i naprawdę można osiągnąć znacznie szybciej, znacznie lepsze efekty. W ogóle myślę, że taka ludowa rewolucja sporo by zmieniła.