sobota, 24 marca 2012

Pełnomocnik


Mówiliśmy na niego: Pełnomocnik. To było dawno, pracowaliśmy wtedy w wiodącej kancelarii, ale jeszcze nie tak bardzo wiodącej, by pozbawić aplikantów kontaktu z klientami urzędowymi. Korzystając z tej wolności prowadziliśmy sprawę człowieka, który miał dziurę w ziemi i jakoś na niej zarabiał. Zdarzył mu się jednak wypadek i wówczas wkroczył Pełnomocnik. Napisał pozew, wszystkim kierował, nawet jak nas wyznaczono do pomocy, to asystował, przyglądał się, wspierał. Chyba wystąpił też jako świadek, więc jego usługi były kompleksowe, zresztą wszystko chyba zrobił dobrze, za wyjątkiem tego, że niepotrzebnie domagał się wielkich pieniędzy.

Spotkałem go parę lat później. Wplątał się w jakieś problemy i został aresztowany. Nie mogłem być jego obrońcą, ale on nawet nie oczekiwał jakiejkolwiek pomocy. Wszystko miał przygotowane - pełną, skomplikowaną argumentację. O ile pamiętam sprawa była związana z jego sądowym hobby, więc walczył z wymiarem sprawiedliwości z wielkim zaangażowaniem.

Od czasu spotkania z Pełnomocnikiem żyję w przekonaniu, że wykonywanie zawodu prawnika nie wymaga ukończenia studiów prawniczych. One nie szkodzą, ale też nie pomagają. Tak samo jest z aplikacją. Zdolni absolwenci szkoły podstawowej, po odrobinie praktyki, mogą z powodzeniem wykonywać zawód sędziego, prokuratora, adwokata, toteż deregulacyjne plany Ministerstwa Sprawiedliwości nie wyglądają zbyt okazale. Jedynym kryterium dopuszczenia do egzaminu zawodowego powinno być ukończenie szkoły podstawowej, reszta niczemu nie służy.

Kontakt z Pełnomocnikiem (chociaż nie tylko z nim, spotkałem potem kolejnych zdolnych naturszczyków prawniczych) wyklucza poważne traktowanie aplikantów, którzy protestują podobno przeciwko skróceniu aplikacji. Protest ten rozczula mnie jedynie, bo kojarzy się z odezwą mieszkańców kołchozu „Szlak Ilicza” do Butrosa Ghali w sprawie separatystów z Quebeku, opisaną w wierszu jednego z ukraińskich poetów. Przecież na tej aplikacji było zaledwie kilka zajęć, które miały sens (proszę, oto Ci, których zapamiętałem jako wykładających mądrze (10 lat temu): Kubicki, Kuklewicz, Znamiec, Kubas). To można było wysłuchać w pół roku, więc kilkuletni okres "szkolenia" jest stratą czasu. Wprawdzie niektórzy – jak Pełnomocnik – mogą skończyć potem z kilkuletnimi wyrokami, ale to może przytrafić się każdemu, bez względu na ukończone szkoły i kursy.







poniedziałek, 5 marca 2012

Ojczyzna Robotów


Fatalnym skutkiem bierności prokuratury na niwie walki ze stręczycielstwem i sutenerstwem, jest niski poziom literacki anonsów erotycznych. Bezkarność (czy może sporadyczna odpowiedzialność sprawców) zachęca do bezbarwnej dosłowności, beznadziejnej sztampy, ogniskując wyobraźnię konsumenta na kwestiach zaledwie technicznych.

Z anonsów lokalnych agencji towarzyskich wieje nudą. Możemy się z nich  dowiedzieć, że „spotkania ze ślicznymi dziewczynami o gorących ciałach, to bezcenne wrażenia”. Z innego ogłoszenia: „tu przeżyjesz niezapomniane chwile w przemiłym towarzystwie”, albo „niepowtarzalnie gorące dziewczyny wprowadzą cię w krainę rozkoszy”.

Ogłoszenia indywidualne (choć plotki sądowe głoszą przecież, że istnieją administratorzy tych domów  rozproszonych) to przede wszystkim oświadczenia co do zakresu oferowanych usług, zaangażowania, przestrzegania zasad higieny. Szczytem awangardy jest lapidarne „zapraszam”. Nikt nie próbuje prowadzić jakiejkolwiek gry z czytelnikiem-konsumentem. Wszyscy wiemy o co  chodzi, nie mamy wątpliwości co konkretna pani wykonuje, a czego nie wykonuje. Nie ma tajemnicy.

Nie wiem jak to jest w Czechach z tym ściganiem stręczycielstwa i sutenerstwa, ale w książce „Zrób sobie raj” Mariusz Szczygieł cytuje anons o następującej treści: „Szanowni Sąsiedzi. Myślę, że przyszedł czas, abym jako nowa sąsiadka się Państwu przedstawiła. Mieszkam to wśród Państwa właściwie już od dziewięciu miesięcy, w willi na rogu (…). Ukończyłam politechnikę i posiadam tytuł inżyniera. Mam wesoły charakter, a z powodu tego, że aktualnie nie jestem tak bardzo zajęta, pozwalam sobie zaproponować Państwu (zwłaszcza mężczyznom) swoje dyskretne usługi. Wiek ani pozycja społeczna nie są istotne. (…). Ucieszę się z Państwa propozycji. Marcela”.

Kiedy czytam ogłoszenie Marceli i porównuję je z lokalną ofertą, to obawiam się, że rację miał jeden piosenkarz określając tutejszą krainę mianem ojczyzny robotów. Nadzieja w urzędzie prokuratorskim. Nie chodzi o przerobienie tego środowiska w aniołów, a w zjadaczy chleba uprawiających humanistyczny nurt marketingu erotycznego.